Moje mazurskie dzieciństwo


Archiwum: 25 sierpnia, 2013

Głęboka woda.

25 sierpnia, 2013 @ 17:14 napisał(a): Beata Kategoria: Czas przedszkolny - małe i głupie, W okolicy nie ma komentarzy →

Około 8 lat…

Często byliśmy na plaży. Jak podrosłyśmy, to chodziłyśmy z Moniką same.
A jak mama przyjeżdżała, to też chciała parę chwil wykorzystać, żeby odpocząć. A że kochała wodę, więc wyjście na plażę było dla niej tym, co my dziś nazywamy „ładowaniem baterii”.
Babcia nie zawsze to rozumiała, „przecież mamy taki piękny ogród”.
Mama kładła się na kocu na wąskim pasie trawy, pod drzewami. Tu miała nas dość dobrze na oku.
Ale raz nie…

Na zdjęciu na dole nie ma jeszcze pomostu wzdłuż brzegu, który ograniczał teren dla pływających i niepływających. Ale widać płot od „brodzika” dla maluchów.
Za moich czasów było już molo, w formie litery H. Chodziliśmy dużo tymi pomostami, czasem się siedziało i spuszczało nogi na dół. Z Moniką kładłyśmy się też z ręcznikiem na deskach – jak duże.
Jednego dnia byliśmy z mamą na plaży. Nie umiałam jeszcze pływać.
Miałam czerwony materac dmuchany i leżałam na nim na wodzie, wiosłując lekko rękoma. Przepłynęłam sobie fajnie pod pomostem, między belkami i znalazłam się po „zabronionej” stronie. Ale przecież byłam na materacu…
Przede mną stała grupka dorosłych, rozmawiając w wodzie. Widziałam, że mój materac płynie jednemu prosto w plecy. Nie umiałam już zahamować i nie wiedziałam, jak mam go ostrzec, zareagować…
Więc zsunęłam się z materaca do wody. W momencie zapadłam się i straciłam kontakt do materaca. Woda mi bulgotała w uszach, nogi nie miały gruntu. Widziałam przed sobą słupy pomostu – jak sięgnę, to się dociągnę dalej od jednego do drugiego… ale nie mogłam do nich sięgnąć. Widziałam moje szukające ręce, słupy wydawały się być tak blisko… ale nie były… Myślałam, że jakbym sięgnęła do góry do pomostu… Widziałam go nad sobą, pomiędzy bąbelkami, które mnie otaczały… Wyciągnęłam ręce do góry i szukałam zbawiennych desek… Ale nie mogłam sięgnąć… Nie odczuwałam strachu, myślałam logicznie, tylko wszystko było takie dziwne.
Nagle poczułam, że pustka czuje się inaczej. Inne dźwięki, inne powietrze, inne widoki… Jakiś mężczyzna trzymał mnie przed sobą na pomoście i nie puszczał moich rąk – na pewno widział moje wyciągnięte do góry ręce. Nie wiem, czy mówił więcej, ale pamietam, że pytał czy jestem tu sama. „Nieeee, tam siedzi moja mama” „Mam iść z tobą do mamy?” „Eh, tam, nieeee” i szybko odeszłam (na pewno nawet nie podziękowałam za uratowanie życia), byle tylko nie szedł do mamy!
Mama siedziała pod drzewem – właśnie tym ze zdjęcia!, nic nie zauważyła. Może czytała, albo się zdrzemnęła?
Chyba czułam się obserwowana przez mojego ratownika.
Zeby nic nie podpadło, podeszłam do koca „Halo, mamusiu, tralala”. Intonację tego zagadnięcia mam jeszcze w uchu. Chętnie bym ją przeniosła na papier.
Dopiero w zeszłym roku, kiedy byliśmy z mamą w Mrągowie i chodziliśmy po plaży i molo (teraz jest ładne, kilka pomostów, duża platforma), opowiedziałam jej to i pokazałam miejsce w wodzie i to drzewo.

Świat bajek

25 sierpnia, 2013 @ 14:45 napisał(a): Beata Kategoria: Czas przedszkolny - małe i głupie, W domu nie ma komentarzy →

4-5-6 latek…

Jak każde (no prawie) dziecko mojej generacji, urosłam na bajkach. Tylko moje były tak trochę inne…
Oma miała starą niemiecką książkę z bajkami, pisaną gotykiem.
Monika mi ją dała po babci śmierci – „oma ci zawsze opowiadała z tej książki bajki, na pewno ma dla ciebie większe znaczenie, niż dla mnie”
Och, trzymałam wzruszona tą staroć, pożółkłe kartki i tyle dziecinnych wieczorów.
Teraz ją znów wzięłam w ręce, żeby zrobić zdjęcia. Aż strach przewracać częściowo kruszące się kartki.
Zapach staroci uniósł się do nózdrz – a może tylko tak mi się wydaje…
Wróciły obrazy i omy głos, tykanie zegara. Gardło zrobiło mi się węższe, a pismo się rozmazało…
Idę zrobić kawę.

Jest to zbiór różnych bajek i autorów, na 425 stron. Jest poklejona okładka, ale nie ma już tytułu, ani autora. Jedynie na jednej stronie mogę odcyfrować: Lipsk, 1930, Hendel Verlag, Kinder und Hausmärchen (bajki dziecięce i domowe).

Oma mieszkała wtedy w pokoju od ulicy (sypialni już nie używała). Spała na szerszym tapczanie. I ja spałam razem z nią – ja od ściany.
Uwielbiałam, kiedy mi opowiadała wieczorem bajki. Brałam wtedy tę książkę, a ciężka była w moich małych rączkach i otwierałam na przypadkowej stronie. Tą bajkę mi oma wtedy opowiadała – a znała je wszysktie na pamięć. I ja z czasem też. Ale to nic nie szkodziło. Jeszcze raz.
Przytulałam się z boku do omy, ona obejmowała mnie prawą ręką i przyciągała ciasno do siebie. Było mi dobrze. W rogu tykał zegar stojący – godzina bajek mogla się zacząć…
Oma opowiadała długo i cierpliwie. W którymś momencie zauważałam, że odbiega od treści i plączą jej się inne słowa i imiona…
„Oma, już bredzisz, już nie opowiadaj”.
To słowo „bredzisz” pozostało nam (z Moniką) z dzieciństwa. Jedno hasło i obie do dziś wiemy o co chodzi.


Wybrałam parę stron z książki – bajek albo obrazków, które lubiłam. Tekstów nie umiałam wtedy jeszcze czytać, ale te ilustracje fascynowały moje dziecięce oczy. Często kartkowałam w dzień strony i oglądałam tylko obrazki.
Dziś umiem czytać gotyk, tylko tematy się zmieniły.
Jestem Monice bardzo wdzięczna, że mi tą książkę zachowała. Dziękuję.