Moje mazurskie dzieciństwo


Archiwum: 30 września, 2013

Makaronowy deszcz

30 września, 2013 @ 21:55 napisał(a): Beata Kategoria: Czas przedszkolny - małe i głupie, W domu nie ma komentarzy →

Oma gotowała smacznie.
Robiła sama makaron.
Lubiłam się przyglądać, jak wałkowała ciasto, cięła w paski, potem je układała w kilka warstw i szybkimi ruchami kroiła na cienkie paseczki. Tak szybko nie mogłam patrzeć, jak nóż tworzył makaron. Na koniec lekkimi ruchami rąk rozrzucała pocięty makaron po stolnicy.
Robiła zawsze trochę więcej makaronu i suszyła na następny raz.
Do suszenia rozkładała go na papierze w sypialni na łóżkach.
Kiedyś tak sobie leżał, ładnie podeschnięty…
Byłyśmy z Moniką w sypialni. Zaczęłam przesypywać suchy makaron między palcami. Łamał się i spadał z suchym szelestem na papier.
„Deszcz, deszcz…”
Monika dała się wciągnąć w zabawę.
„Deszcz, deszcz”
No i wydeszczyłyśmy z makaronu babci wermiszel.
Ale nie dzieliła później naszego zapału. Wręcz przeciwnie. Wermiszel wcale jej się nie podobał.
Ojojojoj.

Oma robiła też pierogi. Ale nie sklejała ich, tylko zwinnymi palcami skręcała brzegi w równiutki kordonek. Kiedy podziwiałam jej umiejętność, opowiadała, jak za młodu pracowała na majątkach jako gospodyni i tam „dla państwa” trzeba było ładnie podać.

Zawsze jak byłam na wakacjach to robiła mi „bakobstzupe” (niem. Backobstsuppe) z suszonych owoców. Oczywiście własnych! Jabłka, gruszki, śliwki pokrojone w plasterki suszyły się na półeczce nad piecem w kuchni. Najbardziej lubiłam gruszki.
Oma gotowała z nich zupę i zaciągała ją trochę mączką. Dodawała do niej lane kluseczki.
Hmmmm… smak dzieciństwa.

Robiła mi też „dampfnudel” (niem. Dampfnudel) – były to małe bułeczki drożdżowe pieczone na parze. Oma miała specjalną foremkę z kilkoma wgłębieniami, w które układała okrągłe kulki surowego ciasta. Gotowe bułeczki podawała na gorąco. Na talerzu rozrywała je trochę dwoma widelcami i wlewała do środka gorące stopione masło, prosto z patelni. Aż skwierczało.
Przeważnie gotowała obie rzeczy razem, bułeczki i zupę.

Na życzenie dostawałam też ryż z masłem i cynamonem. Proste i taaaaakie dobre.
Cynamon zawsze mi tam smakował. Kiedyś znalazłam w kuchni torebkę z brązowym proszkiem. Powąchałam – oj, cynamon!! Omy nie ma, to podkradnę. Łapczywie (i w poczuciu nie-robienia-dobrej-rzeczy) nabrałam łyżeczkę i wepchnęłam do buzi.
Oj!! za małe grzechy pan Bóg karze natychmiast. Tchu mi zabrakło, oczy zalały się łzami, język się palił i podniebienie gorało!!! Plucie niewiele pomogło.
Od tego czasu wiem, że cynamon używa się w kuchni tylko ostrożnie i tylko do aromatyzowania cukru. A NIE CZYSTY!!!

Różnostki

30 września, 2013 @ 20:35 napisał(a): Beata Kategoria: Czas przedszkolny - małe i głupie, W domu nie ma komentarzy →

3-4 latka?
Te zdjęcia są prawdopodobnie z tego samego czasu.
Nasze torebki… Oj pamiętamy je z Moniką i mamy do dziś swoje hasło do śmiechu: “a torebką chcesz???!!!” .
No bo czymś trzeba się bić- widocznie te torebki dobrze nam służyły. Samych bójek nie pamiętam – może Monika lepiej, bo jednak była starsza.
Ale mam przed oczyma obraz: stoję przed Moniką, dość rozeźlona w dziecięcej główce, torebką biorę morderczy zamach aż zza głowy. “Torebką chcesz? bo dostaniesz!!!”




Z jedną lalką łączy mnie kolejne doświadczenie typu “przeżyłam to bez szkody”. Ta bardzo mi ją przypomina i jakoś chodzi mi Wojtuś po głowie.
W pokoju u omy był duży kaflowy piec.  Często widziałam, jak oma otwierała drzwiczki i wrzucała drzewo, papier. Ogień w środku fascynował mnie.
Raz byłam sama w pokoju. Co chodzi małemu dziecku po głowie? kto tam zajrzał?
Rozebrałam lalkę, otworzyłam drzwiczki pieca – małe paluszki umiały już podnieść rygiel… i wrzuciłam mojego Wojtka.
W sekundzie buchnął ogień do góry w piecu, ale i przez otwór na pokój – na mnie. Pamiętam, że tak się przestraszyłam, że upadłam do tyłu na pupę. Jeszcze kilka sekund mogłam przerażona patrzeć jak ogień stopił moją lalkę.
Ale wiedziałam, że zrobiłam coś zabronionego, bo ogarnął mnie strach, czy aby oma nic nie zauważy.


Tego misia nie pamiętam. Ale chyba go lubiłyśmy. Jednak najpiękniejsze są moje rajstopki!

Nie pamiętam też tej zabawy z czapkami. Myślę, że wujek nam je zrobił.