Moje mazurskie dzieciństwo


Archiwum: 1 grudnia, 2013

Wielkie spanie

01 grudnia, 2013 @ 22:17 napisał(a): Beata Kategoria: W domu nie ma komentarzy →


 
„Człowiek potrzebuje  miejsca, choćby było małe,
O którym może powiedzieć, patrz, to jest moje.
Tu żyję, tu kocham, tu odpoczywam,
Tu jest moja ojczyzna, tu jest mój dom”.
 

 

W sypialni nad łóżkiem małżeńskim babci i dziadka wisiało białe płótno w czarnej ramce z wyszytymi wersami.
Ten napis miała mama – o ile pamietam, to go kiedyś w ostatnich latach życia babci dostała od niej. Mama dała wyprać, złożyła i trzymała w honorze. Parę lat temu dostałam to płótno – i teraz ja je schowałam, żeby się nie  zniszczyło. Od mamy wiem, ze był to prezent pożegnalny i ślubny dla mojej babci od „państwa” Wittich z majątku Fuchsberg koło (dawnego) Królewca, więc musi mieć ok. 85-90 lat.
Nawet byśmy mogli go znów napiąć na ramkę i powiesić w naszej sypialni – tylko na razie mamy sypialnię „karaibską”.
Jako dziecko nie rozumiałam tekstu, tylko znałam sens, bo mi powiedzieli. Ale ten napis należy do symboli mojego dzieciństwa.

Jako dziecko spałam w sypialni z babcią w ich dawnym łóżku. Ja spałam na tylnym łóżku, a babcia z przodu. Obok stały szafki nocne, takie z marmurowym blatem i na dole z drzwiczkami. Czasem słyszałam w nocy, kiedy wszystko było cicho, jak korniki borowały w starym drewnie. Chrup, chrup…
Później oma przeniosła się do dużego pokoju, gdzie spała na tapczanie, zwijając swoją pościel na dzień w gruby wałek w kierunku głowy. Lubiłam się tam czasem szybko położyć, poczytać.
Wtedy, jak  przyjeżdżałam na wakacje, to spałam w przednim łóżku.
W sypialni nie było grzane, zimą było tam bardzo zimno, mróz malował kwiaty na szybach… od środka. Oma zginała materac, kładła w środek klukę (termofor), a w pokoju grzałyśmy przy piecu pierzynę i poduszkę. Nahajcowane składałyśmy, żeby nie tracić ciepła i biegiem leciałyśmy do sypialni. Materac odkryć, poduszkę położyć, wskoczyć i oma przykrywała mnie pierzyną. Teraz już tylko było ułożyć sobie klukę i wystawić nos do oddychania. I gotowe mazurskie spanko!

Jak rodzice przyjeżdżali, to oni spali w dużym łóżku, a ja na tapczanie wzdłuż nóg. Tam była brzydka sprężyna, która gniotła w żebra. A jak jeszcze tato chrapał (i to jak!!!) – no to nocka była dluuuuga.
Nie pamiętam, gdzie Jarek spał. Było jeszcze jedno łóżko, w rogu pokoju, dawne dziecięce (moje, ale kto wie, czyje jeszcze), które można było rozciągać (kiedyś nawet jedna ciocia tam spała) – może tam? Przez pewien czas na pewno, bo pamiętam, jak oma w burzę do wytargała z tego łóżeczka i próbowała budzić, a on przelewał się śpiący przez ramię (oma bała się burzy i często była gotowa do szybkiej ucieczki z domu, ubrana z papierami w ręku).

Raz byłam chora, leżałam wtedy jeszcze na tylnym  łóżku. Pisałam coś piórem i postawiłam sobie kałamarz na nocny stolik. Babcia upominała, żeby nie pisać , bo wyleję atrament. Ale co tam babcia wie?… Było mi chyba za daleko, bo ustawiłam sobie ten kałamarz w wgłębienie na poduszce. Oczywiście nie trzeba było dużo, żeby się źle poruszyć i cały atrament wylał się na białą poduszkę. O rany!!! Plama na pół poduszki. Zeby oma nie zauważyła, to… obróciłam poduszkę na drugą stronę (na spód) Juhu! mądrala. Ale kiedyś zauważyła…
Od niej mam ekologiczną metodę wywabiania plam – zalać mlekiem, dać leżeć, nawet aż mleko skwaśnieje, jak trzeba zalać nowym. Nie uwierzysz – atrament wyszedł bez śladów.

Ostatnie przeżycie w sypialni było chyba najpiękniejsze. Jechałam do omy z Jurkiem, żeby jej przedstawić mojego przyszłego męża. W pociągu opowiadałam mu, jak wyglądają pomieszczenia, pytając się „jak babcia nas położy? może Jurka w małym pokoiku (co prawda bez drzwi, z zasłoną, ale oddzielny pokój).
Jak zajechaliśmy, to zobaczyłam ku mojemu wielkiemu zdumieniu, że pokryte były oba łóżka w sypialni. Wooow! Babcia taka postępowa!? Toć my jeszcze bez ślubu… Ale pointa była przy kolacji. Moja stara mazurska babcia spojrzała na nas „dzieci, nakryłam wam w sypialni” i klując wzrokiem Jurka dodała: „Jurek, ufam ci”.
Eeeeehh!!  Po tym, to nawet chyba się nie ważyliśmy dotknąć za ręce, jak aniołki leżeliśmy w dziadkowym i babcinym łóżku.
No,  oma była jeszcze z 19 wieku – inaczej wychowana, pewnie nawet sobie nie umiała wyobrazić, że kobiecie też można by „ufać”.
Haha, a jak wróciliśmy, to pierwsze pytanie mojej mamy było: „jak was oma położyła spać?”

Nowa łazienka

01 grudnia, 2013 @ 21:30 napisał(a): Beata Kategoria: Czas przedszkolny - małe i głupie nie ma komentarzy →

Pamiętam, jak babcia nosiła w wiadrze wodę z bielawy z pompy. To było dość daleko, bo przez cały ogród.
W domu nie było wtedy bieżącej wody.
W kuchni stało w rogu krzesło z miską – tam oma zmywała  naczynia (wodę grzała na piecu). Chyba  się też tam myliśmy, bo pamiętam stojące szczoteczki do zębów i mydło w mydelniczce. A pod krzesłem było wiadro na zużytą wodę. Do tego wiadra tez siusialiśmy – tak na pół stojąco pół w kucki (jak na dworcu).
A raz myślałam chyba,  że jak wiadro jest pełne, to ma ciężar i mogę sobie usiąść na brzegu… Nie, nie było dość ciężkie. Jak tylko usiadłam, to wiadro się gibnęło, ja siedziałam na podłodze, a płynna zawartość kuchennej toalety spływała mi po plecach od karku  do tyłka.
Oma strasznie była zła – no pewnie, musiała nie tylko zmyć podłogę, ale i mnie.
Na większe posiedzenie „gros” (siusiu było „klein”)  chodziliśmy w ciągu dnia za róg domu, gdzie koło chlewika była ubikacja. Taka prawdziwa, z drewnianymi drzwiami, deską z wycięciem i widoczną treścią rodzinnych trawień w ciągu miesięcy. Na ścianie wisiała na gwoździu przycięta na kawałki gazeta, którą w celu zmiękczenia tarliśmy między dwoma rękoma. A na ścianach siedziały długonogie pająki przyglądały się poczynaniom.
Wieczorem chodziło się na topek = na nocnik (z niem. Topf, Nachttopf).
W sobotę była kąpiel – cynkowa balia napełniona wodą, w środku kuchni, zmieściła wszystkie dzieci – 3. Może i jedno po drugim, a może na raz. Ale widzę obraz: któreś  z nas stoi gołe w balii i babcia mydli plecy.

I kiedyś – musiałyśmy już być w szkole, bo Monika pisała, a ja czytałam – dostałam list: „Beatka,  przebudowali „małą kuchenkę” i mamy teraz łazienkę, z ubikacją i wanną. Nawet ciepła woda jest”. No, ta ciepła woda to była nadal w soboty – dzień kąpieli – kiedy ciocia napaliła w piecu. Od tego pieca było też ciepło w nowej łazience. Resztę tygodnia nie było tam ogrzewania, siusianie było szybkie. Ale do dziś dostaję dreszczy, jak toaleta jest zimna. Brrrr.