Oma
Moja babcia nie była zwykła „babcia”, tylko OMA. Nazywaliśmy ją wszyscy oma. Oma była oma i tyle.
Jako dziecko nie wiedziałam skąd to było. Z niemieckiego? Nie, bo babcia jest Grossmutter. Babcia miała na imię Jadwiga, po niemiecku Hedwig, więc sobie ułożyłam, że OMA to skrót od Hedwig.
Dopiero później pojęłam, że oma, to niemieckie Oma = też babcia, tylko tak milej, mało które niemieckie dziecko mówi do swojej babci Grossmutter, ale prawie wszystkie – Oma.
Do wujka, Moniki taty mówiliśmy „papa” = też z niemieckiego, tatuś. Ale nie tylko Monika tak mówiła, ja i Jarek też. I do cioci mówiliśmy „usi” – to niemiecki skrót dla Urszuli (Ursula – Uschi). Wtedy nie myślałam, dlaczego tak jest, po prostu tak było: oma, papa, usi – to było moje dzieciństwo.
Dopiero kiedy w szkole uczyłam się niemieckiego i później w Niemczech poznałam język potoczny – to zrozumiałam wiele tych mazurskich dziwności.
Nie myślałabym, że kiedyś moje dziecko będzie używało na co dzień słów Oma, Papa, Ostern, Stall…
A mnie moja oma często nazywała „żabka, żabcia”.
Oma była dla mnie zawsze bliską osobą, intensywnie związana z moim dzieciństwem i młodością.
Później mieszkaliśmy w Działdowie, Skarżysku i w Toruniu – ale pojęcie „dzieciństwo” jest dla mnie synonimem Mrągowa i omy.
Jak patrzę na stare zdjęcia – trochę się uchowało, mimo przeprowadzek i przesiedlenia – to oma zawsze trzyma mnie przytuloną do siebie. Zawsze tym samym chwytem, po lewej stronie, przy sercu.