Czas tyka
Chyba najważniejszą pamiątką po babci jest mój zegar.
Duży – ten z bajki o kózkach, które się do niego chowały przed wilkiem.
Stary stojący zegar, z wahadłem i gongiem, co by zmarłego obudził. Zegar bije o pełnej godzinie i w pół. Ale miał zawsze błąd w technice i bił na 35 minut.
Rosłam z tym zegarem i zawsze był to “mój zegar”, a babcia utrzymywała, że to ja go dostanę po jej śmierci. Każdy w rodzinie o tym wiedział.
Dlaczego tak mi był bliski? Babcia opowiadała, że jako malutkie dziecko, jak płakałam i marudziłam, to mnie stawiała z wózkiem koło zegara i szybko byłam spokojna. Może patrzyłam na błyszczące wahadło, słuchałam tykania?… Nie wiem. A może widziałam kózki??
Wyjechaliśmy do Niemiec i moje marzenie o zegarze porzuciłam z bólem serca, bo jak go ściągnąć (prawnie)?
Nie będę wracać “jak”, ale mamy go już od wielu lat u nas. Bije każdą godzinę i pół.
Po śmierci babci zegar był u rodziny, gdzie czekał na dalsze losy i został w tym czasie odrestaurowany, wyczyszczony, nawet kornik przegoniony. Niestety pan restaurator był zbyt dokładny – a ja nie powiedziałam na czas, że nie ma nic zmieniać – i ustawił bicie punktualnie na pełną godzinę i na 30 minut. Ojej! szkoda, przecież on ZAWSZE bił o 35, to był jego charakter, z błędem – taki ludzki. Ale tyle lat minęło i się przyzwyczaiłam do 30.
Jako dziecko nie umiałam pojąć, że babcia śpi w pokoju, gdzie ten zegar bije. A ona zawsze mówiła “ja go wcale nie słyszę, a jak nie mogę spać w nocy, to liczę raz, dwa, trzy…”.
Dziś bicie należy do odgłosów naszego domu i nie słyszymy go. Też mogę się położyć obok i spać. Ale jak w nocy (wszystkie drzwi są otwarte) nie mogę spać, to liczę raz, dwa, trzy… Tak samo jak oma.
Tylko jak mamy gości i zegar bije, to każdy podnosi oczy z trwogą. I wtedy go słyszymy.
A gong ma potężny. Ale głos głęboki, ciepły, uderza powoli biiiim baaaam.
Babcia podwiązywała młotki bandażem. A ja podkleiłam płytę plastrem – akurat mi się uzmysłowiło, że obie użyłyśmy materiału opatrunkowego, haha.
Pamiętam, że babcia trzymała w nim, na dole , w kartoniku właśnie opatrunki, bandaże, watę, jod, rywanol.
A ja? staromodną srebrną szufelkę z miotełką do zmiatania okruchów ze stołu – babcia też taką miała, ale gdzieś się zagubiła. Moją mam po jednej pacjentce.
Co 4-5 dni trzeba pociągnąć odważniki – trrrrr trrrr trrrrrr – jedną ręką ciągnę za łańcuch, a drugą podnoszę odważnik, który każdy waży 3,8 kg. Ale nie mogę znieść, jak zegar staje – to mnie boli, kojarzy mi się z „zegar stanął, ktoś odszedł”. Wyjeżdżając na urlop zatrzymuję go.
Przy zegarze były zawsze robione zdjęcia rodzinne, urodzinowe, spotkania.
Jedno, ostatnie zasługuje na wspomnienie! Odwiedziliśmy omę już po jej 100 urodzinach. „Zrobimy zdjęcie, przy zegarze”. Oma: „Ale ja muszę mieć zęby, gdzie są moje zęby?” Oma zawsze miała problemy z zębami, nowych robić się „nie opłacało, bo już jestem taka stara”. Ojej, gdyby wiedziała, że dożyje 100, to mogłaby pięć razy robić nowe protezy. Na koniec zębów w ogóle już nie używała i Monika gdzieś je dobrze i pewnie schowała. Więc zaczęło sie szukanie schowka. Wreszcie siedziałyśmy w trzy – oma i dwie wnuczki – przed zegarem, oma uzębiona. Ptaszek leci… a oma mówi: „Ale ja nie mogę się szeroko uśmiechnąć, bo mi zęby wypadną”. Oj, hahahaha.
Zegar ma już około 100 lat. Mam nadzieję, że dalej będzie funkcjonował i kiedyś nasza córka znajdzie miejsce dla niego, a lubi takie starocie, bo mają duszę.