Topaz
Topaz – wnuczek Azy – towarzyszył nam prze wiele lat dzieciństwa.
O jego pochodzeniu ze świętokrzyskiego gwałtu rzeźniczego świadczył zawsze wesoło, wysoko i okrągło podniesiony ogon. Jak i jedno ucho z czubkiem na bakier.
Kiedyś pogryzł się przez płot z Mopim od Niedźwieckich i zachował z tej walki rozdarte wzdłuż właśnie to „bakierowe” ucho – później jedna połówka stała, a druga wisiała sobie.
Topaz był ostry i jak jego mama, nie lubił, jak ktoś obcy wchodził w jego rewir. Kiedy biegał wolny zawsze miał założony metalowy kaganiec.
Ale jak mi kiedyś z wielkiej radości powitania walnął tym kagańcem w łokieć, to myślałam, że wakacje spędzę z gipsem.
Listonosz wiedział, że lepiej nie wchodzić na podwórko, a od furtki było za daleko wołać, więc na pocztę wisiała plastikowa tutka – skrzynek się wtedy nie używało.
Topaz żył przez długi czas w łazience – do końca nie wiedziałam dlaczego, przecież mieliśmy jeszcze wybieg po Azie (później stanęła tam altanka), ale tak po prostu było i tyle.
Było z kim gadać, jak się siedziało na ubikacji, a Topaz zawsze chętnie słuchał i nie zaprzeczał. A i niejedne dziecięce łezki pocieszał i zlizał z policzków. Topaz zawsze wyczul, jak ktoś był smutny, czy nieswój – taka psia empatia.
Problemem było, kiedy mieliśmy gości. Przecież kiedyś musieli też do toalety, a Topaz już tam na nich czekał…
Mieliśmy metodę: gościa sadzało się u omy przy stole i wprowadzało Topaza. „Jak siedzi przy stole, to nie jest wróg” – pies powąchał, dał się podrapać i już była wielka przyjaźń i absolutne bezpieczeństwo, nie tylko przed psem, ale i przed resztą świata.
Przy stole u omy nie było rozmów o zwierzętach (i innych brzydkich tematów). Ani zwierząt.
Jak Topaz pacnął łapą w klamkę, to wszystkie drzwi się otwierały. I tak czasem się zdarzało, że w czasie jedzenia nagle otworzyły się drzwi i Topaz, a za nim w asyście Asik, chciały wpaść do pokoju. Oma tylko spojrzała… Oba psy robiły dwa kroki cofkę, stawały w progu słupem, patrząc durnie – bo umiały drzwi otwierać, ale nie zamykać – potem siadały na progu, jeden obok drugiego i nie ważyły się już oddychać.
Wiesz, że pies może się wstydzić? Wypuściłam raz wieczorem Topaza, żeby się wysiusiał. Wybiegł chętnie z łazienki, podbiegł do altanki i już chcial podnieś nogę… spojrzał na mnie. Pobiegł za róg altanki, ale ja też poszłam dalej. Spojrzał, nogę spuścił, pobiegł za róg w kierunku hinterstal. Ja za nim. Patrzył na mnie i nie siusiał, poszedł znów dalej. O rany!!! sikaj!!już!!!
Dopiero jak go zostawiłam w spokoju i nie szłam za nim, to zaraz wrócił zza rogu zadowolony, merdając ogonem i pobiegł do domu. No wstydliwy taki.
Ostanie zdjęcie Topaza (tu z mamą) mam już z dorosłego czasu, kiedy odwiedziłam omę z moim własnym dzieciątkiem. Ciekawie zaglądał, co to jest tam na tapczanie.