Głupie pytanie pomyśli co niektóry i odpowie bez zastanowienia: tutaj. Tu gdzie w tej chwili mieszkam, gdzie są moi najbliżsi, gdzie żyję.
Drugi pomyśli chwilę i powie, że to jest tam, gdzie się urodził, gdzie chodził do szkoły, gdzie ma lub miał rodzinę i przyjaciół. Dom to miejsce pełne wspomnień z dzieciństwa, dom to rodzina, dająca poczucie bezpieczeństwa.
Trzeci znów stuknie się palcem w czoło i odpowie, że ma ważniejsze sprawy na głowie i żeby go pozostawić w spokoju.
A co ja o tym myślę? Gdzie jest mój dom?
W wieku 25 lat wyjechałem z żoną do Niemiec. Dostałem od mojej mamy jej niemiecką „Księgę rodzinną” (Stammbuch), wziąłem z sobą żonę urodzoną na Mazurach (dla Niemca „Ostpreussen”), półtoraroczną córkę i dwie walizki czyli cały dorobek mojego życia. Po kilku tygodniach, w których odwiedzaliśmy krewnych rozproszonych po całych Niemczech, zostaliśmy zawiezieni do Friedlandu, do obozu dla przesiedleńców.
Czy to był już mój nowy dom? Obóz? Nie! Jeszcze nie. Mój dom był setki kilometrów oddalony ode mnie.
Pamiętam jak od czasu do czasu próbowaliśmy się dodzwonić z budki telefonicznej do domu. O komórkach śnił wtedy tylko Nostradamus. Przed budką była zawsze kolejka, ale jeśli nie udało się uzyskać połączenia, to każdy po kilku minutach opuszczał kolejkę i stawał znów na jej końcu. Dobrowolnie! A jeśli udało się połączyć, to cieszyła się cała kolejka. Ile to łez płynęło, ile też radosnych, uśmiechniętych twarzy wychodziło z budki. Jak ta radość dzielona była między wszystkich, czekających przed nią, ludzi.
Tak, więź z domem była wtedy prawie namacalna.
Czas mijał. W międzyczasie przeniesieni zostaliśmy do obozu w Unna-Massen, następnie do domu dla azylantów (w domu dla przesiedleńców nie było wolnego miejsca) i szybko do pierwszego, własnego mieszkania.
To już był własny „dom”, ale emocjonalne powiązania z domem moich rodziców były jeszcze bardzo silne. To miało się jednak zmienić…
Czas mijał dalej. Ja nauczyłem się języka, dostałem pracę i zacząłem zarabiać na rodzinę. Małżonka dołączyła do klasy pracującej kilka lat po mnie. Zmieniliśmy parę razy mieszkanie na większe, przeprowadziliśmy się do innego regionu Niemiec i wynajęliśmy tu ładne mieszkanko, by po kilku latach zmienić je na własny, malutki domek. W międzyczasie córka nam rosła, przechodziła z klasy do klasy, skończyła studia i nawet nie zauważyłem kiedy, założyła własny dom.
Bardzo chętnie podróżujemy po świecie. Od czasu do czasu razem z moimi rodzicami. Były to bardzo fajne urlopy, ale z czasem było nam coraz trudniej wypocząć na nich. Nie chodzi tu o stosunki między nami i rodzicami, te były zawsze bardzo udane, tylko o to, jak… mój ojciec traktowany był przez mamę. Jak wielka musiała być jego miłość, że godził się z tym. Miałem wrażenie, że ona wini go za wszystko, co jej nie wyszło w życiu. Za wszystkie porażki, błędy, nawet jeśli odgrywały się przed wielu laty, był on winny. Z moich źródeł wiem, że sytuacja ta nie zmieniła się do dziś. Sytuacja stawała się dla mnie nie do zniesienia. Próbowałem łagodzić, brałem „winę” na siebie… bez pozytywnego rezultatu.
Po ostatniej podróży, postanowiłem skończyć z tradycją wspólnych wyjazdów. Urlop, po którym trzeba odpocząć, nie jest dla mnie wypoczynkiem.
W tym czasie zaczął się mój dom rodzinny coraz bardziej oddalać ode mnie. A może ja od niego?
Ciąg dalszy nastąpi.
Zdziś
Dziękujemy za zaufanie i możliwość poznania twojej wersji. Potwierdzasz nasze ciche myśli.
Buźka
Zdziś
#1 Komentarz napisany 01. lut 2009 o 00:42:06
Jurek
Cieszę się, że pomogłem wam znaleźć odpowiedź na kilka pytań.
Fajne imię znaleźliście sobie. Prawdziwe zostanie oczywiście naszą tajemnicą.
#2 Komentarz napisany 01. lut 2009 o 11:26:40