Ze względu na „koniec świata” nie pojechałem z rodzinką na koncert „Night of the Proms” do Frankfurtu. Ponieważ nie było w tym roku Johna Milesa, postanowiłem opublikować tutaj jego Hymn: Music.
Niech go sobie Beatka w tym roku też posłucha.
Ze względu na „koniec świata” nie pojechałem z rodzinką na koncert „Night of the Proms” do Frankfurtu. Ponieważ nie było w tym roku Johna Milesa, postanowiłem opublikować tutaj jego Hymn: Music.
Niech go sobie Beatka w tym roku też posłucha.
W tym tygodniu byłem na końcu świata. Już wiem gdzie go można znaleźć i jak tam dojechać.
Można go znaleźć w każdym kraju, tu w Bawarskim Lesie, niedaleko granicy czeskiej jest tylko mały jego kawałek. Jest to wododział między Łabą a Dunajem. Woda płynąca na wschód i na północ spływa do Mołdawy i dalej Łabą do Morza Północnego, a spływająca na zachód i na południe znajdzie się przy pomocy Dunaju w Morzu Czarnym.
No i między tymi „wodami” jest bajerski „Koniec świata”.
Tak to jest. Zamiast pisać tutaj na moim blogu o czymkolwiek, zaczynam bawić się w fotografa.
Wpadło mi trochę nieoczekiwanych pieniążków i postanowiłem wstąpić (amatorsko) w ślady mojego ojca. Choć już robię zdjęcia od wielu lat, nie odważyłem się nigdy wyjść poza klasę „aparatu dla idiotów”. Tym razem postanowiłem to zmienić i kupiłem sobie lustrzankę.
OK! Nie jakąś dla profesjonalistów, ale jednak dla amatora, wysokiej jakości. Jaką? Canon EOS 450D
Pierwsze – co musiałem sobie przyznać w duchu – było stwierdzenie, że nie wiem nic o robieniu zdjęć!
Przesłona, czas, ostrość, jak długo, jak krótko, a w ogóle: dlaczego tak a nie inaczej…
Ech! Pytania i nikt mi na nie nie odpowie. Od czasu jak się mój dom rodzinny ode mnie odwrócił, nie mogę się tych specjalistów pytać…
OK! Skłamałem.
Mogę… tylko mi nikt na nie nie odpowie…
Więc sam szukam odpowiedzi i… je znajduję!
Postaram się w weekend pokazać moje pierwsze próby.