To było tak:
Był sobie bardzo dobry prałat, człowiek bardzo wielkiej wiary i dobrego serca. Nie uciekały przed nim zwierzęta, karmił biedaków, nocował bezdomnych.
Któregoś wieczora wracał po mszy na plebanię i nagle usłyszał ciche wołanie:
,,Księże prałacie! Księże prałacie!”.
Odwrócił się, ale nic nie zobaczył. Po chwili wołanie powtórzyło się. Rozejrzał się uważnie i w szarówce wieczoru dostrzegł siedzącą na kamieniu żabę. Podszedł i schylił się nad ledwo żywym zwierzątkiem, a ono wyjąkało:
,,Weź mnie ze sobą, jestem zaklęty przez złą wiedźmę. Zanieś mnie na plebanię, nakarm, daj pić, przytul i pocałuj, a zdejmiesz ze mnie zły czar”.
Prałat, niewiele myśląc, zabrał żabkę, nakarmił, napoił, przytulił i pocałował, a nawet położył w swoim łóżku, na swojej poduszeczce.
Następnego dnia rano obudził się, patrzy, a obok niego leży piękny, nagi 13-letni ministrant…
– I taka właśnie jest nasza linia obrony, wysoki sądzie…