Zum Inhalt springen


…chciałbym wam coś opowiedzieć… - Wszystkie podobieństwa do osób oraz wydarzeń istniejących w rzeczywistości jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.


3 luty 2009

W delegacji

Hotel w UnnieMusiałem znów wyjechać na delegację i nie mam nastroju do pisania w hotelu trzeciej części moich „Gdzie jest mój dom?” wspomnień. Jak tylko wrócę do Heppenheimu, zabiorę się do pisania i najpóźniej w niedzielę opublikuję dalszą ich część.

A tak na marginesie chciałbym powiedzieć, że zastanawiałem się wczoraj, jakie pozytywne/negatywne cechy odziedziczyłem po rodzicach.
Jako dorastający chłopak byłem pewien, że nigdy nie będę tak postępował, jak moi rodzice postępują. Dziś łapię się na tym, że moje odpowiedzi brzmią tak samo, jak mojego taty. Potrafię się też uprzeć/obrazić jak moja mama, ale nie milczę, tylko szukam rozmowy i rozwiązania. Jednego nie umiem: chować głowy w piasek.

1 luty 2009

(2) Gdzie jest mój dom?

W jednym z otrzymanych przeze mnie emalii padło pytanie: co było powodem, że piszę na ten temat.
Odpowiedz jest bardzo prosta. Po opublikowaniu artykułu „Daleka podróż” dostałem późnym wieczorem telefoniczną wiadomość, żebym: „no… proszę… skontaktuj się tutaj… z domem”. To mnie skłoniło do zastanowienia się nad tym, czym i gdzie jest „mój dom”, co ta dzwoniąca osoba sama pod pojęciem „dom” rozumie i postawiłem sobie pytanie: „Gdzie jest mój dom?”.

Ale wróćmy do tematu.
Rok po ostatnim, wspólnym urlopie wychodziła moja córka za mąż. Ponieważ jest jedynaczką, był to dla mnie niesamowicie ważny dzień, bo prawdopodobnie jedyny tego typu w moim życiu. Przygotowania szły pełną parą. Razem z młodymi szukaliśmy odpowiedniej sali na ślubną zabawę, dobrego cateringu, by każdemu smakowało, ślubnej sukni, garniturów itp. Kilka rzeczy kupiliśmy podczas wiosennego pobytu w Toruniu, reszta została załatwiona tu na miejscu. Ponieważ spodziewaliśmy się większej grupy gości z Polski, szwagra z Kanady i kilkunastu osób z dalszych okolic Niemiec, szukaliśmy do wynajęcia na kilka dni pokoi lub małego mieszkania. Każdego dnia mieszały się z sobą radość i oczekiwanie, nerwowość i spokój. Każdy dzień, każda godzina zbliżała nas do tego, jednego dnia.
(more…)

30 styczeń 2009

(1) Gdzie jest mój dom?

Głupie pytanie pomyśli co niektóry i odpowie bez zastanowienia: tutaj. Tu gdzie w tej chwili mieszkam, gdzie są moi najbliżsi, gdzie żyję.
Drugi pomyśli chwilę i powie, że to jest tam, gdzie się urodził, gdzie chodził do szkoły, gdzie ma lub miał rodzinę i przyjaciół. Dom to miejsce pełne wspomnień z dzieciństwa, dom to rodzina, dająca poczucie bezpieczeństwa.
Trzeci znów stuknie się palcem w czoło i odpowie, że ma ważniejsze sprawy na głowie i żeby go pozostawić w spokoju.

A co ja o tym myślę? Gdzie jest mój dom?

W wieku 25 lat wyjechałem z żoną do Niemiec. Dostałem od mojej mamy jej niemiecką „Księgę rodzinną” (Stammbuch), wziąłem z sobą żonę urodzoną na Mazurach (dla Niemca „Ostpreussen”), półtoraroczną córkę i dwie walizki czyli cały dorobek mojego życia. Po kilku tygodniach, w których odwiedzaliśmy krewnych rozproszonych po całych Niemczech, zostaliśmy zawiezieni do Friedlandu, do obozu dla przesiedleńców.
Czy to był już mój nowy dom? Obóz? Nie! Jeszcze nie. Mój dom był setki kilometrów oddalony ode mnie.
Pamiętam jak od czasu do czasu próbowaliśmy się dodzwonić z budki telefonicznej do domu. O komórkach śnił wtedy tylko Nostradamus. Przed budką była zawsze kolejka, ale jeśli nie udało się uzyskać połączenia, to każdy po kilku minutach opuszczał kolejkę i stawał znów na jej końcu. Dobrowolnie! A jeśli udało się połączyć, to cieszyła się cała kolejka. Ile to łez płynęło, ile też radosnych, uśmiechniętych twarzy wychodziło z budki. Jak ta radość dzielona była między wszystkich, czekających przed nią, ludzi.
Tak, więź z domem była wtedy prawie namacalna.
(more…)

28 grudzień 2008

Uderz w stół…

… a nożyce się odezwą.
Najwidoczniej uderzyłem na początku nie za mocno, a teraz obok, bo ten (od)głos zawiódł mnie bardzo. Jeden głos mówił a drugi podpowiadał. Szkoda tylko, że to o czym mówiły, pamiętam inaczej. Pamięć ludzka jest niestety bardzo zawodna.
Ale przynajmniej sprawa z SMS-em się wyjaśniła: okazało się, że wystukano błędnie (?) numer naszej komórki i ktoś inny dostał SMS-a. Mam nadzieję, że odbiorca zna polski.

Ale tak między nami: co wart jest w święta SMS z życzeniami wysłany do syna z rodziną?
Motorem do tego była na pewno „troska”, żeby życzenia doszły. Życzenia dla syna jest najłatwiej przesłać SMS-em, bo pocztą może nie dojść… telefon może zostać nie odebrany… A dziecko (troszkę wyrośnięte) z tego też się ucieszy.
Szkoda, że na sekretarkę nagrany monolog, miał więcej wyrzutów niż serdecznych słów… Syn ma być cicho, nie pisać w internecie po polsku… bo… najważniejsze, żeby broń boże nikomu nie zepsuć opinii…???
Co mi tam uczucia, co mi tam serdeczność, po co to wszystko? Rodzina? Jakieś więzi? Syn? Matka? Ojciec? Rodzeństwo?… Wszystko to jest nieważne?!
Ważne jest tylko, żeby nikomu OPINII nie zepsuć!!!
Nie bójcie się, mając czyste serce nie trzeba się bać!
Może piosenka księdza Grzegorza Leszczyńskiego pomoże wam się pozbyć waszego strachu.

[audio:10.mp3]

26 grudzień 2008

SMS nie doszedł!

Dzisiejsza technika jest niestety „do d…”!
Techniczne nowości, a w zasadzie rzeczy które od kilkunastu lat funkcjonowały, dziś nie działają!
Bardzo ważny SMS, który mógłby dużo zmienić… nie doszedł! Mój numer komórki się nie zmienił, nadawca zna(ł) go bardzo dobrze… Szkoda! Czekałem cały wieczór… nic nie przyszło…
Komu mam wierzyć?
Może ta osoba, co go wysłała sama zadzwoni?…

25 grudzień 2008

No i już po wigilii

Wigilia minęła, prezenty zmieniły właścicieli i … czekam na następną. Oczekiwania będą tylko mniejsze. Nie! Nie te lokalne tylko te odległościowe.
Przypuszczałem, że się nikt z rodziców nie odezwie, ale gdzieś głęboko w duchu miałem nadzieję, że mamie się coś odmieni i jednak do nas przekręci. Tak jak to kilkadziesiąt lat już było tradycją. Karki, telefony, życzenia… Wspólne wyjazdy, urlopy… Miała serdeczniejszy kontakt z nami niż z wieloma miejscowymi… koliło to kogoś w oczy?
Dlaczego my nie zadzwoniliśmy?
Nie, nie zadzwoniliśmy bo ile razy można dzwonić, pisać… a rezultatu żadnego nie widać. Za każdą próbą było jeszcze gorzej. Ona musi się przełamać, otworzyć oczy, nie słuchać słów „tego z rogami”… po prostu posłuchać serca, a nie doradców.

Że co? Która matka tak…?
Na tego typu pytania nie odpowiadam już żadnym znajomym, ale odpowiedź błyszczy w moich oczach.

Wesołych świąt kochani!

22 grudzień 2008

Podzielmy się opłatkiem…

oplatek

… choć jest on niestety tylko wirtualny. Szkoda! Realny był namacalny i w smaku wyczuć można było… bliskość najbliższych. Teraz najbliżsi są tak daleko… Od kilku lat nie otrzymujemy już listów z opłatkiem i życzeniami od mojej rodziny. A ja, rok po roku, po wielu źle zrozumianych listach, próbuję przynajmniej w ten sposób przekazać im świąteczne życzenia. Szkoda, że osoby które chciałbym osiągnąć moim pisaniem, nie mają najmniejszej chęci na zerknięcie do internetu i żyją w przekonaniu, że ja chcę im tylko zaszkodzić. Niestety nie ma tam nikogo, kto by im wiernie przekazał moje myśli i uczucia. Smutne jest, że nie mam już żadnej perspektywy na poprawę tej nienormalnej sytuacji.

Rozmawiałem parę dni temu przez telefon z kilkoma bliskimi osobami (oczywiście z każdym z osobna i w tajemnicy przed innymi). Rozumiem wasze postępowanie i nie jestem za to na was zły. Wy musicie tam żyć, a mi tutaj już nic nie grozi. Dziękuję wam kochani za wasze ciepłe słowa. Ja jestem moimi myślami z wami przy choince i wierzę, że wszystko to co planujecie i czego oczekujecie, doprowadzicie wspólnie do szczęśliwego końca. Mam nadzieję, że nowy rok przywitacie w pełnym zdrowiu i że to zdrowie będzie wam wierne przez wiele następnych lat.

A i tym milczącym, życzę jeszcze wielu szczęśliwych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech wam też długo dopisuje zdrowie i niech wam niczego nie brakuje do szczęścia. Może wtedy jego cząstka naszym szczęściem się stanie? Czas leczy rany i może kiedyś nadejdzie dzień wspólnego spotkania na tym świecie, a może już w drodze na inny…

ps. Realnego opłatka dostaliśmy od innych serdecznych nam ludzi. Dzięki!!! Będziemy o was myśleć przy dzieleniu się nim!

14 grudzień 2008

Przedświąteczne refleksje.

Mam znów problemy z dwunastnicą. Po ponad dwudziestu latach odezwała się bólem i postanowiła mi owrzodzieć. Do tej pory powszechnie uważano, że szkodzą czynniki takie jak stres, palenie, alkohol, ostre przyprawy. Chociaż wszystkie one przyczyniają się istotnie do rozwoju choroby, to obecnie uważa się, że głównym winowajcą jest bakteria nazwana Helicobacter pylori. Ja jednak bakterii tych nie mam, papierosów nie palę, ostre picie i jedzenie leży w dalekiej przeszłości, więc powodem musi być stress.

Powodów do stressu jest dużo, chwilowa światowa sytuacja finansowa, problemy w pracy (których nie mam, a jedynie jej za dużo), więc przypuszczam, że największy wpływ na moją obecną sytuację mają stosunki z moim domem rodzinnym, a raczej ich brak.

Na szczęście w dzisiejszych czasach leczenie wrzodów nie jest większym problemem i po kilku tygodniach łykania tabletek, powinno być znów wszystko w porządku. Stosunków w rodzinie nie naprawi się niestety tabletką, a milczenie jeszcze nigdy niczego nie rozwiązało. To milczenie, gryzienie w sobie tych problemów, doprowadziło u mnie znów do tego schorzenia. Z tego powodu nie zamierzam więcej milczeć i będę znów moje myśli bez jakiejkolwiek cenzury publikował.

Nie chcę nikogo obrażać ani prowokować, chcę tylko tu otwarcie formułować moje myśli i uczucia, tak jak to też planowałem zakładając ten blog. Nie szukam winnych, nie pokazuję na nikogo palcem, nie chcę żadnych przeprosin. Ja chciałbym kiedyś zrozumieć dlaczego tak się stało! Ale nie oczekuję już żadnych odpowiedzi. Te, które do dziś dostałem, były napisane piórem zawiści i nienawiści. Chcę tylko móc stawiać sobie pytania! Może to pozwoli mi kiedyś zrozumieć: DLACZEGO!

Mam nadzieję, że nie zaczną się znów podchody z atakami poniżej pasa i z publikowaniem obraźliwych słów na publicznych portalach internetowych. Trochę inteligencji i poczucie taktu nie zaszkodziło jeszcze nikomu!

Wesołych świąt!

15 wrzesień 2008

I już po urlopie…

Było naprawdę pięknie!
Pogoda dopasowała się (jak to zawsze dotąd bywało) do naszego urlopu. Pierwszego dnia spadło (po spacerze) kilka kropli deszczu i następne po ostatniej wędrówce. Pomiędzy nic poza słońcem i paroma chmurkami. Właśnie tak, jak zawsze podczas naszych urlopów.
Po prostu: dobrym ludziom zawsze słońce świeci!
Pracujemy też nad naszymi stronami w internecie i w weekend będą pierwsze zdjęcia! Obiecuję!!!

Zakończyliśmy naszą podróż u Beaty cioci i ta wizyta dała mi dużo do myślenia.
O czym?
O spadkobiercach, a dokładniej: o chamstwie w rodzinie gdy coś można odziedziczyć…
Jaki to świat jest mały…

8 sierpień 2008

Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość…

Beatka pisze aktualnie w jej blogu o śmierci młodego, dwudziestoletniego chłopaka, naszego sąsiada, który stracił życie w Alpach podczas wspinaczki. To smutne zdarzenie, śmierć mojego szwagra i rodzinne stosunki skłoniły mnie do kilku poniższych refleksji.

Co mają z sobą wspólnego te zdarzenia?
Żal, smutek i śmierć.
Żal i smutek po stracie bliskiej osoby, żal do innych i żal do siebie, że w okresie kiedy był czas na rozmowę, rozmowy nie było, albo nie była tak intensywna, jak by być mogła. Każdy, kto ma odrobinę szarych komórek na prawidłowym miejscu, próbuje sobie ten fenomen śmierci wytłumaczyć, zbliżyć… każdy z nich prosi zmarłego w myślach o wybaczenie tej małej ilości kontaktów, o jeszcze jedną krótką dyskusję, żeby jeszcze tą ostatnią nieskończoną rozmowę skończyć…

Przy dwóch opisanych zdarzeniach, nie uda się już nikomu przeszłości dogonić, ale przy ostatnim…?
Żal i smutek już mamy!