Zum Inhalt springen


…chciałbym wam coś opowiedzieć… - Wszystkie podobieństwa do osób oraz wydarzeń istniejących w rzeczywistości jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.


Opowiadanie wigilijne

Znalazłem to opowiadanie na jednym z wielu internetowych portali literackich. Po jego przeczytaniu, postanowiłem go opublikować, byście też mieli możliwość zapoznania się z jego treścią.

Wieczór był ciemny i mroźny. Krótko po zapadnięciu zmroku opustoszałymi ulicami szedł niespotykanie wysoki, szczupły mężczyzna. Ubrany był bardzo dziwnie, niczym średniowieczny chłop: w starą, znoszoną sukmanę, związaną w pasie sznurem. Na głowie, pomimo mrozu, nie miał czapki, a na bosych stopach nosił sandały przywiązane rzemieniami do łydek. Każdy, kto spojrzał na jego brodatą twarz, natychmiast zwracał uwagę na duże, brązowe oczy. Jarzyły się niesamowitym, hipnotyzującym blaskiem, wymuszającym szacunek i posłuch.
Śnieg padał dużymi płatami, a na niebie, zasnutymi ciężkimi chmurami, nie było widać ani jednej gwiazdy. Nieliczne latarnie rzucały słabe światło, odbijające się żółtawym blaskiem od zaśnieżonych chodników i ulic.

Mężczyzna podszedł do drzwi jednego z parterowych domów i głośno zapukał. Nikt nie otworzył, więc zapukał ponownie, tym razem głośniej. Jednak i tym razem drzwi pozostały zamknięte. Poszedł więc dalej i otworzył furtkę, wchodząc na podwórko sąsiedniego domu. Przeszedł zaledwie kilka metrów, gdy z ciemności wybiegł wielki, czarno-bury wilczur, cicho warcząc. Zaatakował mężczyznę, ale gdy był już bardzo blisko, nagle stanął jak wryty, nieruchomiejąc pod spojrzeniem człowieka. Mężczyzna cofnął się do furtki, nie spuszczając wzroku z psa.

W kolejnym domu, do drzwi którego zapukał, otworzył mu gruby, łysiejący mężczyzna. Zlustrował nieznajomego i jego ubogie odzienie, a później zadarł głowę wysoko do góry, żeby spojrzeć przybyszowi w twarz. Spojrzał w oczy gorejące tajemniczym blaskiem i natychmiast spuścił wzrok.
– Pewnie przychodzisz na wigilię, bo nie masz z kim zasiąść do stołu?
Nieznajomy potwierdził skinieniem głowy.
– Przepraszam, ale my już jesteśmy po kolacji wigilijnej. Naprawdę. Przepraszam.
Mężczyzna odwrócił się bez słowa i odszedł. Grubas z ulgą zamknął drzwi i wrócił do rodziny, do suto zastawionego stołu. W następnych kilku domach nikt nie otworzył pomimo głośnego pukania osobliwie ubranego człowieka.
Kolejnym domem była duża, dwupiętrowa willa, na podwórzu której stało kilka luksusowych limuzyn, a z wnętrza dochodził gwar głośnych rozmów. Mężczyzna już chciał wejść na podwórko, ale zobaczył kilka dużych psów, biegających luzem pod płotem, więc zrezygnował.
Dwa następne domy pozostały głuche na jego pukanie, więc przeszedł na drugą stronę ulicy i głośno zakołatał do drzwi małego, parterowego domu. Poczekał chwilę, po czym załomotał głośniej. Otworzyła mu starsza, chuda kobieta z włosami pofarbowanymi na fioletowo.
– Czego chce? – spytała niegrzecznie i bezosobowo.
– Jest wigilia Narodzenia Pańskiego, a ja jestem bezdomny i nie mam z kim zasiąść do stołu wigilijnego – powiedział głębokim, melodyjnym głosem z dziwnym akcentem, zdradzającym obcokrajowca.
– To niech idzie do schroniska dla bezdomnych. My właśnie wyjeżdżamy. I niech mi się tu nie wałęsa, bo na policje zadzwonię!
– Nawet w taką noc nie masz w sercu miłości bliźniego?
– A co mi będzie tu…- kobiecie zabrakło słów. – Wynocha mi stąd, przybłędo! – zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

Człowiek nazwany przybłędą wyszedł z ulicy, na której tak niegościnnie go potraktowano i skręcił w prawo. Wszedł w bramę pierwszej napotkanej kamienicy. W każdym mieszkaniu paliło się światło, ale nikt mu nie otworzył. Już miał wyjść na dwór, gdy zauważył, iż jest jeszcze jedno mieszkanie, mieszczące się w suterenie. Zszedł po kilku schodach zapukał do odrapanych drzwi. Po chwili ponownie zakołatał, odczekał moment, a potem odwrócił się i udał się w stronę wyjścia z kamienicy.
– Proszę pana! Proszę pana! – zawołał za nim męski głos.
Odwrócił się i spojrzał na niewysokiego, siwiejącego mężczyznę o rzadkich włosach, zmęczonej, pobrużdżonej licznymi zmarszczkami twarzy i smutnych, wodnistych, jasnoniebieskich oczach. Nie mógł mieć więcej niż pięćdziesiąt lat, ale był już przygarbiony i wyglądał na człowieka steranego życiem. Ubrany był w tani, szary, znoszony garnitur z łatami na łokciach.
– Pukał pan przed chwilą? Przepraszam, ze tak długo nie otwierałem, ale w pierwszej chwili myślałem, że się przesłyszałem.
– Nic nie szkodzi. Rad jestem, że pan otworzył.
– Proszę wejść do środka. Właśnie zaczynamy kolacje wigilijną, a nie godzi się w taka noc odmawiać komuś miejsca przy wigilijnym stole. – mężczyzna uśmiechnął się smutno do nieznajomego.
Przybysz otrzepał się ze śniegu i wszedł do środka, schylając się, by nie zaczepić głową o futrynę. Rozejrzał się po małym, biednie urządzonym mieszkaniu: składało się z jednego pokoju, malutkiej kuchni i łazienki.
– Proszę do pokoju – zaprosił gospodarz i wszedł za gościem.

Ściany w małym pokoiku były brudne i dawno nie malowane, na co wskazywała żółta, wyblakła farba. Pod oknem stał zniszczony tapczan, a wzdłuż jednej ze ścian ustawiony był mały, odrapany segment. W rogu pokoju stała malutka, sztuczna choinka. Przy stole, stojącym na środku pokoju, siedziały dwie osoby: młoda kobieta i chłopak.
Dziewczyna, długowłosa blondynka o dużych, zielonych oczach, była piękna jak anioł i strasznie smutna. Może dlatego, że siedziała na wózku inwalidzkim. Obok niej siedział kilkunastoletni, szczupły, krótko obcięty chłopak, patrzący pustymi, bezrozumnymi oczami.
Na stole leżała Biblia, cztery puste talerze i tyle samo kompletów sztućców, cztery kubki, dzbanek z kompotem, talerzyk z opłatkiem, miska z zupą grzybową, talerz z ziemniakami, półmisek z kilkoma kawałkami smażonego karpia i mały talerzyk z surówką.

– Przepraszam, że tu jest tak biednie i potrawy na stole mało wyszukane, ale nie jestem zamożnym człowiekiem – tłumaczył się zawstydzony gospodarz.
– To nie wstyd być biednym i gościnnym. Wstyd być bogatym i niegościnnym – odpowiedział obcy, widząc, że zgodnie z starym zwyczajem postawiono talerz dla niespodziewanego gościa.
– To jest moja córka, Eliza – gospodarz przedstawił dziewczynę, a ta uprzejmie skinęła głową. – Jest po wypadku samochodowym i nie może chodzić. To jest mój syn, Marek – pokazał ręką na chłopaka. – Jest trochę upośledzony, ale to bardzo dobre dziecko. Ja mam na imię Henryk. A do pana jak możemy się zwracać?
– Możecie mnie zwać Pielgrzymem – odpowiedział nieznajomy.
– To co, może zaczniemy wigilię? – zaproponował Henryk.
Wziął biblię i podał córce. Dziewczyna otworzyła ją i przeczytała fragment mówiący o narodzeniu Jezusa. Wszyscy słuchali w skupieniu, stojąc z dłońmi złożonymi jak do modlitwy.
– Pomódlmy się teraz – powiedział Henryk, gdy Eliza skończyła czytać i odłożyła Biblię. – Ojcze nasz, któryś jest w niebie… – zaczął modlitwę, a wszyscy się dołączyli.
Później odmówili „Zdrowaś Mario” i modlitwę za zmarłych. Henryk bardzo posmutniał, a Eliza miała taką minę, jakby zaraz miała się rozpłakać. Po chwili jednak się opanowała.
– Złóżmy sobie życzenia świąteczne – powiedział gospodarz.

Każdy wziął z talerzyka opłatek. Eliza podjechała wózkiem do brata, a Henryk podszedł do Pielgrzyma. Podzielili się opłatkiem, a gdy Henryk ujął długą, wąską dłoń nieznajomego, by złożyć mu życzenia, poczuł cos dziwnego. Przybysz spojrzał mu w oczy i przez moment gospodarz poczuł ból głowy, jakby ktoś wbijał mu małe igiełki w mózg.
Ta chwila wystarczyła nieznajomemu. Dowiedział się wszystkiego. Zobaczył Henryka dwadzieścia cztery lat temu, gdy szczęśliwy brał ślub z blondynką, piękną jak marzenie. Widział, jak urodziło im się pierwsze dziecko, Elizka. Przyglądał się temu, jak Henryk zaczął pić z kolegami dzień w dzień i bić małżonkę. Patrzył, jak urodził się Marek i jak pijany ojciec upuścił kilkumiesięcznego synka na podłogę. Obserwował jak na dłoni scenę, w której w sztok pijany Henryk bił swoją małżonkę przy rocznym synu i ośmioletniej córce, a gdy kobieta broniła się, wziął nóż i uderzył tak nieszczęśliwie, że zginęła na miejscu. Spoglądał na Henryka siedzącego w celi przy zakratowanym oknie, płaczącego przez całe noce i błagającego żonę, dzieci i Boga o wybaczenie. Patrzył, jak morderca wychodzi z wiezienia, zwolniony po piętnastu latach za dobre sprawowanie i jak po długiej walce z biurokracją cudem udaje mu się zabrać do siebie upośledzonego syna z Szpitala dla Psychicznie Chorych. Widział też, jak kilka miesięcy później Henryk przywiózł do domu ukochaną córkę, sparaliżowaną od pasa w dół po wypadku. Jak sumiennie i z oddaniem opiekuje się dziećmi, zgodnie z obietnicą daną samemu sobie nie biorąc do ust ani kropli alkoholu. Zobaczył cały smutek, żal, pokorę i chęć zadośćuczynienia za swoje czyny.

– Wszystkiego dobrego, zdrowia, szczęścia, pomyślności – Henryk złożył mu życzenia świąteczne.
– Wiary, siły i błogosławieństwa Bożego – odpowiedział nieznajomy.
Pielgrzym poszedł do dziewczyny i podzielił się z nią opłatkiem. Składając życzenia, na ułamek sekundy zajrzał dziewczynie w oczy, odczytując jej myśli.
Poznał w mgnieniu oka wszystkie uczucia targające młodą kobietą. Tęsknotę za matką, która odeszła, gdy Eliza miała osiem lat. Nienawiść do ojca za to, co zrobił mamie. Bolesne wspomnienia z wypadku i późniejszego paraliżu. Smutek i rozpacz, gdy rzucił ją chłopak, nie chcący się wiązać z niepełnosprawną dziewczyną. Bezradność i poczuciem uzależnienia od innych ludzi związane z jej kalectwem. Wdzięczność do ojca za to, że zabrał ją ze szpitala – w którym tratowano ją jak rzecz – do domu, by się nią zaopiekować. Samotność, gdy ojciec wychodzi do pracy, a ona zostaje w domu tylko z upośledzonym bratem. Wielkie pragnienie miłości, znalezienia mężczyzny, który byłby z nią do końca życia.
– Życzę ci szczęścia i znalezienie mężczyzny, z którym będziesz szczęśliwa. – powiedział nieznajomy. – Żebyś potrafiła zapomnieć o złych chwilach i żebyś nigdy nie była smutna.
– A ja życzę panu zdrowia i żeby nigdy pan nie czuł się głodny i samotny.

Później nieznajomy zbliżył się do Marka. Jedno spojrzenie w oczy chłopaka wystarczyło. Dojrzał w nich niezmierzony smutek. Pragnienie przebywania w towarzystwie swoich rówieśników. Żal do ludzi, którzy zamknęli go w domu wariatów i faszerowali medykamentami, zapominając o nim między porami przyjmowania leków. I przede wszystkim chęć bycia normalnym. Takim jak inni ludzie.
– Życzę ci, żebyś wyzdrowiał i znalazł prawdziwych przyjaciół – powiedział Pielgrzym, dzieląc się z chłopakiem opłatkiem.
– Ja też… życzę…. wszystkiego najlepszego – chłopak mówił powoli, z trudem formułując słowa.

Gdy już złożono sobie życzenia, wszyscy w milczeniu usiedli do stołu. Najpierw zjedli zupę grzybową, a później ryby i ziemniaki. Nie było tego wiele, więc szybko skończyli. Wtedy nieznajomy wstał i podszedł do Elizy. Spojrzał jej w twarz, a ona bezwiednie obróciła wózek przodem do niego. Uklęknął przed dziewczyną i położył dłonie na jej kolanach. Eliza poczuła, jak po jej nogach rozchodzi się dziwne ciepło, a mięśnie jej drżą, jakby przepływał przez nie prąd. Po chwili Pielgrzym wstał i chwycił jej dłonie.
– Wstań – powiedział patrząc jej w oczy i lekko pociągnął ją do siebie.
Dziewczyna, jakby zapominając o tym, że jest sparaliżowana, napięła mięśnie nóg. Niespodziewanie dla siebie, udało jej się wstać.
– Chodź do mnie! – mężczyzna cofał się powoli, trzymając jej dłonie.
Eliza, patrząc się jak zahipnotyzowana w ogromne, lśniące nieziemskim blaskiem oczy nieznajomego, szła powoli i z dużym trudem, zaciskając zęby.
– Chodzę! – krzyknęła zdumiona i uradowana. – Tato! Ja chodzę! A lekarze mówili, że zawsze już będę sparaliżowana!
– Tatusiu, chodzę! – po twarzy dziewczyny popłynęły łzy szczęścia.
Henryk podszedł, by przytulić i ucałować córkę. Potem również Marek uściskał siostrę. Nieznajomy stał z boku i przyglądał się w milczeniu, uśmiechając się tylko oczami.

– Marku, podejdź do mnie – powiedział łagodnie, gdy już rodzina nacieszyła się ozdrowieniem Elizy.
Chłopak posłusznie spełnił jego prośbę. Nieznajomy spojrzał mu głęboko w oczy, po czym położył dłonie na jego głowie. Przez ciało Marka przebiegła fala kojącego ciepła i lekkie drżenie, jakby przeszedł przez niego słaby prąd elektryczny. Potem mężczyzna pochylił się nisko i pocałował chłopaka w czoło. Cofnął się, a w oczach Marka pojawiły się wesołe iskierki. Nie były już ani puste, ani bezrozumne.
– Dziękuję Ci, tato – odezwał się upośledzony chłopak. – Dziękuję ci za twoją opiekę i miłość. I tobie też dziękuję za wszystko, kochana siostrzyczko. Na całym tym podłym świecie tylko wy mnie kochacie. Od pana też wyczuwam miłość – zwrócił się do nieznajomego. – Ale to nie jest taka sama miłość jak ojca i siostry. Dziękuję wam wszystkim. Za wszystko – oczy chłopaka na chwilę zrobiły się bardzo smutne, by za moment rozbłysnąć szczerą radością.

W oczach Henryka, wzruszonego i zdziwionego tak długą i rozumną wypowiedzią syna, który dotąd nie potrafił sklecić jednego dłuższego zdania, pojawiły się łzy. Szybko je otarł, wstydząc się słabości.
– Dziękuję ci, Pielgrzymie – łamiącym się głosem zwrócił się do nieznajomego. – Nie wiem, kim jesteś ani skąd przybywasz, ale bardzo się cieszę, że nas odwiedziłeś w tę noc wigilijną. Dziękuję Ci z całego serca, za wszystko, co dla nas zrobiłeś.
– Nie dziękuj mi. Podziękuj Najwyższemu – odpowiedział przybysz.
– Nie myślałem, że w moim grzesznym życiu spotka mnie jeszcze kiedyś takie szczęście… Nie zasłużyłem sobie na taką łaskę… Ale jak…. Jak to się wszystko stało? Moja córka chodzi, chłopak odzyskał rozum?
– Odpowiedzi szukaj w Świętej Księdze – nieznajomy pokazał na Biblię. – Czas na mnie. Muszę już iść.
Mężczyzna wyszedł na korytarz, a gospodarz poszedł za nim. Marek stanął w drzwiach pokoju, a Eliza podjechała za nim na wózku. Przybysz spojrzał na Henryka i zobaczył łzy na policzkach.
– Nie trap się, bracie. Wielkie są twoje winy, ale i wielka jest pokuta twoja. Powiadam ci, że wspomnę o tobie ojcu memu, by nie poczytał ci złego, a pamiętał o dobrych twych czynach.
– A kim ty… – Henryk spojrzał na brodatą twarz, przypominającą mu podobiznę tyle razy widzianą w kościele. Nagle go olśniło. Zrozumiał. Padł na kolana i pobożnie złożył ręce.
– Ty jesteś…?
– Tak. Jam jest – odparł nieznajomy.
– Wstań, bracie – Pielgrzym chwycił go za ramiona i podniósł z niespodziewaną łatwością. – Albowiem powiadam ci: milszy memu ojcu jest ten, który nigdy nie pada na kolana i nie modli się do niego, a czyni dobro; od tego, który pół życia swego spędził w kościele na klęczkach, a nie ma w sobie miłości bliźniego.
– Zostańcie z Bogiem. – przybysz skinął wszystkim głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Henryk stał pod drzwiami, oszołomiony i zapłakany. Po chwili oprzytomniał i wybiegł za mężczyzną. Jednak nigdzie go nie zobaczył. Spojrzał w dół i dostrzegł w głębokim śniegu ślady sandałów. Przy drzwiach były mocno odciśnięte, ale im dalej od kamienicy, tym stawały się mniej widoczne. Kilkanaście metrów od domu urywały się nagle, jak nożem uciął. Jakby niespodziewany gość rozpłynął się w powietrzu.

Autor: Robson69

Autor:
Jurek - 23 grudnia 2008 o 17:18
Kategoria:
Fraszki, myśli i ...?
Tags:
 
Trackback:
Trackback URI

« Podzielmy się opłatkiem… – No i już po wigilii »

Brak komentarzy

No comments yet.

Sorry, the comment form is closed at this time.