Tak to jest, ale ja się poprawię!
W międzyczasie byliśmy na urlopie we wschodnim Tyrolu. Było… przepięknie!
Na mojej stronie internetowej jest już kilka zdjęć z urlopu, a dużo więcej tutaj.
Mały przedsmak:
Tak to jest, ale ja się poprawię!
W międzyczasie byliśmy na urlopie we wschodnim Tyrolu. Było… przepięknie!
Na mojej stronie internetowej jest już kilka zdjęć z urlopu, a dużo więcej tutaj.
Mały przedsmak:
Znalazłem ten Artykul w Gazecie.pl. Ponieważ jest bardzo trafny, publikuję go tutaj w calości:
Niestety, jak się wydaje, nie wie o tym wielu w Polsce, w tym niestety także i ci z rządowych stolców. Przyjaciół szukają daleko, bo aż za oceanem. Pan Bóg i Czytelnicy mi świadkiem: wielokrotnie pisałem, iż z zaoceanicznymi przyjaciółmi – Amerykanami – trzeba żyć dobrze, bo w obecnej chwili to jedyne naprawdę globalne światowe mocarstwo. Choć wydaje się, że nam znacznie bardziej zależy na przyjaźni z nimi niż odwrotnie. Cóż, dla amerykańskiego molocha jesteśmy może i sympatycznym, ale kłopotliwym trochę państewkiem europejskim, którym, tak naprawdę, nie ma się co nadmiernie przejmować. Trudno, uha, ha… Trzeba się z tym pogodzić i cieszyć z tego, co „w tym temacie” już mamy. (more…)
Tu będziemy w marcu 2008 spędzać nasz urlop.
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=FZqY-Pijg_E[/youtube]
…życie wraca do normy. Nie znaleźliśmy jeszcze czasu, żeby nasze zdjęcia i przeżycia tutaj opisać.
Proszę o trochę cierpliwości…
Jedno zdjęcie pokażę jednak już teraz:
…dzieli nas od dawno zaplanowanej podróży na Mazury.
Między innymi naszymi celami są wizyty w: Mrągowie, Mikołajkach, Ruciane-Nida, Pozeźdrzu, Kętrzynie (Wolfsschanze), Gołdapie, Świętej Lipce, Mamerkach, Krutyni…
Pogoda ma dopisywać, nie będzie za gorąco ani za zimno (według przepowiedni między 21°C a 28°C ).
Powinno być fajnie!
Przed paroma dniami, w drodze miedzy jednym pacjentem i następnym, odkryłam u nas nową restaurację – dania polsko-niemieckie. Oh…
Więc wyruszyliśmy wczoraj wieczorem z przyjaciółmi na podbój. Ciekawość i apetyt w kieszeni. Lokal znany nam, odrestaurowany stary budynek, już wcześniej dobra restauracja, czasem jedliśmy. Potem amerykańska, nigdy nie byliśmy.
Wczoraj: z głośników przywitał nas młody i piękny Krajewski – ach, nostalgia nas ogarnęła, wspomnienia z młodości, teksty od razu się przypomniały. Czerwone Gitary i Krawczyk umilali nam cały wieczór. Nasi znajomi dobrze się bawili patrząc na nas, z pobłażaniem i zrozumieniem – też to uczucie wspomnień znają, tylko muzykę mieli inna.
Dawny styl lokalu został utrzymany, prawie. Czysto. Na ścianie zawieszony szerokoekranowy telewizor LCD, dla jakiego programu? Okna zdobią udrapowane, trochę za kolorowe firanki. Stoły pokryte jednorazowymi obrusami – nie szkodzi, takie często się tu widzi, u nas w domu na imprezy też zawsze takie mamy – ale tu leżały te najzwyklejsze, najtańsze, papier z adamaszkowym wzorem. Co tam, folklor! Miła pani przyjęła nasze zamówienie, chętnie mówiła z nami po polsku. Karta skromna, nie pokryła naszych apetytów na polską kuchnię. Żywiec był oczywiście – chociaż w półlitrowych szklankach do piwa drożdżowego, co tam – tez smakowało!
Flaczki -super, pierogi, niestety tylko ruskie, ale bardzo smaczne. Koleżanka zamówiła bigos (znany jej z mojej kuchni) – mała czy duża porcja? a co jest co? 200 i 400 gramów – eee? – koleżanka była tą informacją podirytowana, ale rozwiązaliśmy problem, wspólnie z miła panią. Jednak mój bigos jest lepszy.
Prosiliśmy o lekkie wyciszenie „Dozwolone od lat 18”, bo trudno było rozmawiać i też nie chcieliśmy „Anny Marii” przekrzykiwać.
Jurek już dawno „tak źle nie jadł”. Napalił się na de-volaille i mały wybór w karcie nie podpadł jego gustowi – kto Jurka zna, bigos? flaki? skwarki? Miła pani zrobiła mu polskiego sznycla, ale chyba smażonego dietetycznie i bez tłuszczu (może myślała, że ma dość własnego?) i dużo frytek, które z talerza parę razy spadły, ale nie szkodzi, bo obrus był jeszcze dziewiczy, wiec można było podnieść. Pani donosiła pojedyncze dania na tacy – widok nieznany w naszych lokalach. Ostatnia potrawa jeszcze nie dotarła do nas, a już stały cztery desery, kolorowa galaretka, gratis.
Krawczyk znów głośno (!) pytał „Cóż wiemy o miłości?”, ale my już byliśmy najedzeni i chcieliśmy rachuneczek, wiec podśpiewalismy jeszcze parę zwrotek i poszliśmy. Miła pani życzyła nam miłego wieczoru i wyraziła życzenie znów nas kiedyś ugościć.
W sumie był to jednak udany wieczór, jak zawsze, z naszymi przyjaciółmi. Zakończyliśmy go u nas na tarasie. Pasowała by tu Palace Vodka, albo Gorzka Żołądkowa. Ale ja zrobiłam Caipirinha, to też uskrzydla, i to jak!
No i ? Oczekiwaliśmy eleganckiej restauracji z dobrą polską kuchnią, jak to znamy z kraju. Zastaliśmy miły lokal, w stylu przydrożnej okazji by zjeść dobrze i szybko”domowe obiady”. Nie wiem kiedy będziemy znów delektować ten lokal, ale na pewno zajrzymy kiedyś, z ciekawości, nawet dla samej muzyki. To jest balans na kancie. Wyższa kultura serwowania i obsługi, poprawki dekoracji, bogatszy jadłospis, Maryla Rodowicz dyskretnie! w tle – i mamy w Heppenheim mały, dobry, polski lokal. Albo będzie knajpa, punkt spotkań Polaków „z dala od ojczyzny”, żywiec, bigos i „Tupot białych mew”…
Dziś, jak to piszę, leci „Jedno jest życie” i inne skarby naszej młodości… Ach….
Jutro Jurek robi de-Volaille, Kora i Christian przyjdą na obiad i pościmy sobie „Anne Marie”… No i fajnie.
Beata
Spojrzałem dzisiaj na przyszło-tygodniową prognozę pogody dla Heppenheimu.
My mamy przecież kwiecień!!! a tu…:
do naszego forum. Ci co się zarejestrowali znają ten adres, a ci co nie… :down_tb:
… omijam rodaków dużym łukiem.
Oburzeni? – Nie, nie wstydzę się polskich korzeni. Mam inne powody. Jednym z nich jest brak możliwości porozumienia się. Dosłownie.
W Niemczech roi się od wszelakich narodowości. I nikt nie chce być bardziej niemiecki od Polaków. Zmiany zaczynają się, jak zaobserwowałem, mniej więcej w czasie, kiedy jednostka decyduje się na wyjazd. Chociaż mieszka jeszcze w Polsce i po niemiecku umie tyle co ja aktualnie po hiszpańsku: „Fiesta!”, ze zdumiewającą premedytacją zapomina ojczystego języka. Matkę od tej pory nazywa tylko Muterrrrr, ojca Faterrrrrr, na dzień dobry odpowiada Gutmorrge.
Po wyjściu z lotniska, tudzież autokaru, czy też własnego samochodu, sprawy ulegają drastycznemu pogorszeniu. Nierzadko rodzina tworząca komitet powitalny porozumiewać musi się z nowo przybyłym… na migi. Ponieważ (zjawisko, którego nie zaobserwowałem do tej pory u żadnej innej narodowości) podczas kilkugodzinnej drogi ku „lepszemu życiu” delikwent CAŁKOWICIE zapomniał ojczystej mowy. W związku z tym, że po nowokrajowemu raczej też nie tentego, sam dość często byłem świadkiem uroczego gaworzenia w stylu „jajaja gut, gutgut, danke szejn danke, gut morgen, ich, du gut”
Kochani, z nikogo się nie wyśmiewam! Każdy przecież kiedyś uczył się od podstaw. Ale do diabła, żeby zapomnieć własnego języka po trzech godzinach nieobecności w kraju?
Najlepsze wykręty jednak dzieją się podczas odwiedzin rodziny w Polsce, choćby miały one miejsce nawet trzy tygodnie po wyjeździe. Absolutnym obowiązkiem jest kupowanie niemieckiej prasy, chociażby jedynym słowem rozumianym w tekście miało być „Herr” i machanie ręką w piekarni w kierunku półki „das, das, das”.
Niestety, na tym kończy się omam. Ponieważ, o ile przy kasie głupota ujdzie jakoś w tłumie, najdalej w restauracji nie ma szans. Tu lądujemy znów w sytuacji na migi, ponieważ dorabiająca kelnerowaniem polska młodzież, nie tylko język niemiecki ma w małym paluszku. O tym nasi, zamieszkali w Niemczech i spędzający w Polsce urlop Milusińscy, oczywiście nie wiedzą: po prostu, zajęci wymyślaniem coraz to bardziej wstrząsających językowych popisów, niestety, nie pomyśleli o tym, żeby nauczyć się niemieckiego.
Dziękuję za uwagę.
Autor unbekannt