Zum Inhalt springen


…chciałbym wam coś opowiedzieć… - Wszystkie podobieństwa do osób oraz wydarzeń istniejących w rzeczywistości jest niezamierzone i zupełnie przypadkowe.


12 maj 2009

Jeśli leżysz chory…

… w szpitalu i nikogo nie interesuje co się z tobą dzieje, ani rodziców ani rodzeństwa, to wiesz mniej więcej jak ja się czułem przed 3,5 laty.
Nie chcę się rozżalać nad sobą, chcę tylko tym, co mają teraz dużo czasu, dać coś do myślenia!
To i inne wydarzenia z ostatnich trzech i pół lat, mocno wpłynęły na przebieg mojego życia. Poznałem kto jest moim przyjacielem, komu mogę zaufać, a kogo muszę unikać.

Otworzyły mi się oczy, gdy usłyszałem co jest ważniejsze:
miłość i zgoda w rodzinie, znalezienie prawdy (choćby była bardzo subiektywna) czy też opinia publiczna.

Opinia wygrała.

A wszystkim tym, co dziś chorują, życzę poprawy i szybkiego wyzdrowienia, lub inaczej mówiąc: życzę wam tego samego, co wy mi byście życzyli w takiej sytuacji! :bye_tb:

3 maj 2009

Po powrocie.

No i wróciliśmy.

Do szczegółów podróży wrócę za kilka dni. W kilku słowach można ją określić jako bardzo udaną. Pogoda super, dużo wrażeń i serdeczności.
Dziś chciałbym wrócić do wydarzeń na blogu w czasie naszej nieobecności i wczorajszego telefonu od mojego ojca, krótko po powrocie do domu.

Ale najpierw do pani Małgosi, do tego, co ją skłoniło do tak emocjonalnego udziału w moim blogu oraz tej osoby która za nią stoi. (more…)

20 kwiecień 2009

Za kilka dni…

będziemy znów na ponad tydzień w Polsce.

Od wielu już lat, jeżdżę przynajmniej raz w roku do Polski. Jeszcze kilka lat temu, głównym celem był Toruń, miasto z którego pochodzę i w którym mieszka większość mojej rodziny. Ponieważ od kilku lat sytuacja się zmieniła (więcej informacji na ten temat znajdziecie w artykułach z kategorii „Sprawy rodzinne i …„), jeżdżę teraz do tych, których w przeszłości troszkę zaniedbywałem.
Fajnie jest zobaczyć znów znajome okolice i spotkać się z serdecznymi osobami. Zaplanowane jest, że odwiedzimy dalszą rodzinę Beaty, właścicieli pięknego parku naturalnego z rzadkimi roślinami, małą rzeczką i … dajmy się zaskoczyć. A poza tym Łódź, zakupy, spacery, rozmowy… Prawdę mówiąc, cieszę się również na Danki boskie bitki wołowe w sosiku cebulowym (mam nadzieję, że je zrobi!), teścia wódeczkę (wlewając ją do kieliszków, patrzy potulnie w kierunku Danki i mówi do niej z błyskiem w oku: „Danusiu, ale przecież z zięciem napić się muszę!”) jak i na wszystkie niebiańskie potrawy przygotowywane przez Hankę (nie mogę żadnej podkreślić, wszystkie są taaakie dobre). A za karę będę przez tydzień czasu słyszał od teścia, że tyję, że brzuch mi rośnie, ale przy posiłkach to ciągle dokładają i dokładają różnorodne smakołyki. I jak tu nie tyć?
A2Do teścia chcę jechać nową autostradą z Nowego Tomyśla do Zgierza. Będę oczywiście przejeżdżał niedaleko Nekli, ale drogi kuzynie, wybacz, że wbrew obietnicy nie wpadnę na kawę. Czytaj dalej moje artykuliki i skomentuj od czasu do czasu coś niecoś. Byś mi tym zrobił dużą przyjemność. Możesz tak jak „Zdzisiu” użyć pseudonimu.

15 kwiecień 2009

Po drugiej stronie.

Mija czas i przepaść rośnie. Nie mam już najmniejszej nadziei, że się coś w stosunkach między mną, a moimi rodzicami zmienić może.
Z każdej strony usłyszeć można tylko… milczenie. No, może nie z każdej. My, nie mając innej możliwości, próbujemy jeszcze tutaj coś poruszyć, tam coś zamotać, w nadziei, że może jednak moi rodzice się przemogą i mama pokaże całemu światu, że potrafi przeskoczyć przez własny cień i … … znów bzdury gadam! To nie wyjdzie. Ja muszę się pogodzić z tą sytuacją i zapomnieć…

ZAPOMNIEĆ? NIE! Na pewno nie.

Wspomnienia są jak podróż po morzu: raz kołyszą do snu i pomagają zasnąć, a innym razem budzą nas spoconych, wystraszonych, chętnych wtulić się w ich ramiona, by zaznać znów spokoju i ukojenia…, lecz niestety pozostaje nam tylko ból, silny ból i pewność…, że już ich nie ma.

Następna duża fala jest na horyzoncie… znów kołyśnie, znów przypomni…

16 marzec 2009

Na wschodzie bez zmian.

Od ostatniego listu minęło dużo czasu.
Od jego publikacji ponad trzy tygodnie.
Znaku dobrej woli brak do dziś!

Rozumiem. Trzy tygodnie czasu to za mało, by „przetrawić” problemy z ponad trzech lat. Ale nie za mało, by dać mały znak pokoju.
Jasne. Rodzina… syn… to nie kościół. Miłość ci wszystko wybaczy, Bóg nie!
Wiem. Pisać mi to łatwo. Wystąpiłem z kościoła… bezbożnik… już nie syn..?
Liczą się tylko pozory? Tylko to co inni widzą?
Uczucia… wszystkie te lata… to tylko gra?

Przykro mi to mówić, ale moje rodzeństwo zawiodło mnie na całej linii. Wybaczyłem im w duchu, ale nie chcę z nimi mieć więcej kontaktu.
Kontaktu z moimi rodzicami nie chciałem nigdy przerwać.

Prawdą jest, że moi rodzice są starzy. Mama skończy niedługo 80 lat, tato to samo późną jesienią. Nie każdy dożywa tego wieku… życzę im wielu dalszych i szczęśliwych lat, ale… trzeba się powoli liczyć z tym, że im dużo ich nie pozostało. Ile jeszcze mamy wspólnego czasu?

Żal mi obojga. Taty za jego nieudolne i nieudane próby pogodzenia nas, mamę za upór, którego na pewno każdego wieczoru żałuje, nie chcąc pokazać rodzinie.. córce… jej prawdziwych uczuć.
A może tego nie może..?

22 luty 2009

Ostatni list.

Jak już wspominałem w artykule „(4) Gdzie jest mój dom?” publikuję tu nasz ostatni list do rodziców, którym chcieliśmy zakończyć wszelkie nieporozumienia. Od 21.10.2006 (daty wysłania listu) minęło dwa i pół roku… i nieporozumienia pozostały. Moja gotowość do zgody z rodzicami (Beatki oczywiście też) jest w dalszym ciągu aktualna. Warunkiem tego jest jednak znak dobrej woli ze strony mojej mamy. Tacie dziękuję za wszystkie starania, czy otwarte – czy ukryte, dla zmiany tej sytuacji.

W liście zmieniłem tylko pisownię imion niektórych osób.

Kochani,

Piszemy ten list do Was. Wiele słów kierujemy do Jo**, ale pozostawiamy to Waszej decyzji, czy list przeczytacie razem.

Cały czas byliśmy zdania, że wesele nie jest odpowiednią okazją do ponownego spotkania się. Za bardzo wróciłyby wspomnienia, powstały porównania. Za dużo niedopowiedzianych zdań.
Dlatego byliśmy gotowi jechać 1000 km, żeby w osobistej rozmowie spróbować pozbyć się tego balastu, który chyba nas wszystkich obciąża. Widzieliśmy w tej podróży szanse, żeby się w styczniu spotkać. Tym bardziej, że Mama w Wielkanoc powiedziała, że „jak będziemy chcieli, to możemy kiedyś porozmawiać”.
Niestety Mamuś, odmówiłaś.
Czy milczenie jest naprawdę lepsze dla Twojego zdrowia? Można wciąż brać krople na żołądek, albo raz zwymiotować…
Boli, że wolałaś zrezygnować z naszego przyjazdu na wesele, zamiast z nami porozmawiać. Jednak należymy do rodziny i chcielibyśmy też wiele innych osób spotkać. Dlatego chcemy się po raz ostatni wypowiedzieć, co osobiście było niemożliwe. Oczyśćmy głowę, żeby w styczniu móc stanąć obok siebie.
(more…)

21 luty 2009

(4) Gdzie jest mój dom?

Z kościoła pojechaliśmy do Wilmshausen, miejsca zabawy weselnej. To było niemieckie wesele, odbywało się w Niemczech, 90% gości było z Niemiec. Staraliśmy się wprowadzić polskie elementy, ale każdy z nas bawi się inaczej. Nam się podobało, innym gościom też, tylko mojej polskiej rodzinie nie. Zabrakło im tam wszystkiego, od obsługi przy stole, dobrego jedzenia… do napojów wyskokowych na stole. No cóż smaki są różne i w południowej Hesji nie smakuje najwidoczniej Polakowi, a już żeby po wódkę chodzić…
Wesele zorganizowali młodzi, tak jak ich było stać i tak jak się tu robi. Dostali od swoich, ponad 80 gości – studentów, prawników i miłośników koni – bardzo pozytywne echo, wesele to jest do dziś mile wspominane. Był obficie zastawiony bufet – szwedzki stół i dość dobrze zapełniony bar, przy którym można było sobie wziąć piwo, polską wódkę (pieniądze Wam zwróciliśmy), wino, do oporu, lub też usiąść do rozmowy. Para młoda nie chciała butelek z alkoholem na stołach, ani palenia na sali. Rodzina została w każdej przemowie pozdrowiona po polsku, pan młody nauczył się nawet kilku zdań. Były wkładki muzyki polskiej… Za mało…?
A ile my dołożyliśmy do wesela, dlaczego tylko czy aż tyle, czy mamy honor czy też nie – pozostanie naszą sprawą.
(more…)

15 luty 2009

(3) Gdzie jest mój dom?

Od samego rana skakaliśmy naokoło siebie i gości. Beatka pojechała szybko do fryzjera i wróciła po pół godzinie z wielką torbą świeżych bułek.
Napięcie wzrastało… byłem już z rana bardziej nerwowy niż na własnym ślubie. Dwie łazienki na dziesięć osób, każdy musiał, każdy był najważniejszy… ale się udało… większości. Tylko ja, ojciec panny młodej… zaciąłem się jak… Strzępy skóry wisiały mi pod brodą… krew leciała ciurkiem… tamowałem, naciskałem… i jak przestało krwawić zacząłem to miejsce maskować. W miarę udało mi się, ale mimo wszystko musiałem uważać, żeby nie dotykać się w to miejsce, a broń boże nie zadrapać. W międzyczasie przyszła młodzież ze swojej kwatery i dom był znów przepełniony.

Pierwszym punktem programu był ślub cywilny. Jedna z przyjaciółek mojej córki jest urzędniczką USC w małym miasteczku w Odenwaldzie. Młodzi załatwili wszystkie urzędowe przeszkody i szczęśliwi dostali zezwolenie, by ich ślub tam się odbył.
Deszcz siąpił, każdy się spieszył z wsiadaniem do samochodów… Każdy? No niezupełnie. Beatka mokła na zewnątrz, czekając by mama wsiadła, a mamie się właśnie przypomniało, że na jej samochodzie jest jakieś nowe wgniecenie i musiała to koniecznie przedyskutować z tatą. Jedno „mamuś” nie starczyło, to Beatka burknęła coś niecierpliwie i mama nareszcie wsiadła.
(more…)

7 luty 2009

Niezrozumiany?

Dostałem wczoraj odpowiedź na mój ostatni artykuł o miłości i nienawiści. Nie chcę go narazie publikować, by nie zdradzić i nie spalić pseudonimu komentatora.

Trzy i pół roku minęło od ślubu mojej córki.

Trzy i pół roku nieporozumień między mną i moim domem rodzinnym.

Trzy i pół roku nadziei i rozczarowań.

Trzy i pół roku prób rozwiązania tej sytuacji listownie, czy też osobiście. Niestety w naszych listach wyszukiwane było to, co się podobno (?) znajdowało między wierszami i mogło być odczytane negatywnie. Osobiście udało się nam podczas tych trzech i pół lat tylko raz spotkać – spotkać w sterylnej restauracji, bo na więcej nikt z was się nie zdobył. Podczas kilku pozostałych podróży, nie udało się nam otrzymać zaproszenia do domu, a wprost przeciwnie, powiedziano nam, żebyśmy nie przyjeżdżali.

Trzy i pół roku podczas których byliśmy obrażani, moja żona i ja, przez młodych i starszych członków rodziny.

Trzy i pół roku przemiany mojego przywiązania do rodzinnego domu, poprzez niechęć aż do dzisiejszej obojętności.
Nie chciałem w tamtym czasie za dużo pisać, gdyż moja pisemna reakcja na blogu byłaby na pewno bardzo subiektywna i niesprawiedliwa. Teraz, gdy pogodziłem się z rzeczywistością, staram się obiektywnie jak tylko mogę, opisać minione lata widziane moimi oczami. Na pewno tu i tam użyję w tekście cytatu z listów, emaili, czy też z rozmów telefonicznych. Nie chcę nikogo sądzić, chcę tylko moją wersję tych minionych zdarzeń spisać, żeby kiedyś ten rozdział zakończyć.

Trzy i pół roku nie dano mi szansy na rozwiązanie tego konfliktu, kazano mi tylko milczeć. Każdy kto w podobnej sytuacji był, wie, że można się „zamilczeć” na śmierć.

Trzy i pół roku nikt nam nie powiedział: dlaczego tak się stało.
Od tamtego czasu mam problemy z sercem, w międzyczasie doszły do tego wrzody dwunastnicy, a ponieważ chcę jeszcze długo i zdrowo pożyć, muszę to co zacząłem doprowadzić do końca. Muszę to wszystko „wykrzyczeć” z siebie. Nie oczekuję już od nikogo z was miłości. Moja miłość przemieniła się powoli w obojętność, ale gdyby ktoś chciał powiedzieć słowo przeproszenia, za wszystkie obraźliwe słowa użyte przeciw nam w internecie lub w korespondencji do nas, to byłbym w stanie na jakiś czas moje pisemne refleksje ograniczyć, a może nawet zupełnie zaprzestać.

Trzy i pół roku byliśmy gotowi kogoś przeprosić, ale chcieliśmy wiedzieć kogo i za co.

Jest pośród domowników jedna osoba, w rękach której leży szansa, by się wszystko w miarę ułożyło (telefonicznie przekazałem moje zdanie o tym kilkakrotnie, niestety bez jakiegokolwiek rezultatu). „Ułożyło” i „uciszyło”, bo nie oszukujmy się, tak jak kiedyś już nigdy nie będzie.

5 luty 2009

Miłość… nienawiść…

Między miłością a nienawiścią istnieje bardzo niewyraźna granica. Bardzo szybko i nieza-uważalnie potrafimy ją przekroczyć… Im bardziej kochamy, tym bardziej potem nienawidzimy. Zdumiewająco proste. Zdumiewająco prawdziwe.
Plusem tej wielkiej i gorącej nienawiści jest świadomość, że umiemy kochać. Myśl pocieszająca bardzo w chwili, gdy nienawiść staje się całym naszym światem.

Aktualnie odczuwam żal. Żal mi kogoś, kto nie umie zapanować nad własnym życiem, nie umie mu sprostać, a czas mija szybko…
Czuję również pogardę. Pogardę na siebie.
Dlaczego? Ponieważ przed rokiem powiedziałabym: nienawidzę, choć w głębi duszy kocham. Obecnie tego już nie wypowiem. Tam, gdzie miłość przerodziła się w nienawiść, jest pustka i obojętność.
I to jest właśnie chyba najgorsze – obojętność.

Najboleśniejszy jest ten moment, w którym otrząsam się ze złudzeń, które tak szczelnie wypełniały moje życie, świat, serce.

Czasami mam ochotę wykrzyczeć światu to wszystko. By się w końcu obudził.

Próbuję krzyczeć… i każą mi milczeć!

Dlaczego?