Niedziela
Dziś musiałam pracować. Co drugi weekend jest „mój”. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do niedzielnego budzika. Szybko i cicho opuścić sypialnię, bo Jurek jeszcze śpi. Ciuchy leżą w łazience. Śniadanie. Trochę wczorajszej gazety, z której parę artykułów zawsze zostawiam sobie na niedzielę. Cichutko wychodzę o 7:00 z domu, bo sąsiedzi śpią. No…! Wszyscy chyba jeszcze śpią! Poza mną.
Naokoło ciemno, cicho, pusto. Tu i tam widać trochę dekoracji świątecznej, kiedy lampki są podłączone pod zegary. Jak u nas. Pani gazetowa przychodzi już przed 6:00, to niech ją w adwencie powita nasza oświetlona girlanda nad drzwiami.
Dobrą godzinę, do 8:00 nie widać nikogo na ulicach. Co za wolność! Ulice są moje!
Jaka swoboda, kiedy na wąskich uliczkach nie trzeba uważać na lusterka mijając inny samochód.
Nawet psy chyba wiedzą, że w zimie się nie siusia przed ósmą, bo żadnego nie widać. Dobre wychowanie.
O! Żywa dusza w drodze. Ach, to koleżanka, tak samo szczęśliwa jak ja… Ok, zabawiłyśmy się i goniłyśmy się na rondzie w kółko, ale ja miałam jedno okrążenie przewagi. Ach co za frajda! Parę sekund ukradzionych niedzielnej pracy. W jednej windzie spotkałam pielęgniarkę z Czerwonego Krzyża, miała zmurszałą minę, ale jeszcze jej inaczej nie widziałam i zawsze myślę: czy ona uśmiech zapomniała, czy nigdy go się nie nauczyła? A może by przeszła do Caritasu?
Zanim życie w Heppenheim się obudzi i do niedzielno-adwentowego śniadania zapalone będą świeczki, to ja już będę prawie znów zmęczona.
W tej niedzielnej ciszy i pustce ma się dużo czasu i możliwości na myślenie i zadumanie się. Dużo myśli i pytań krąży po głowie, na wiele nie ma odpowiedzi. I jak się niebo rozjaśni – też nie.
*** Każda chwila to szansa aby wszystko zmienić ***