W domu
Minęły tygodnie urlopu i sanatorium.
Dziś byłam pierwszy raz, po sześciu tygodniach, w pracy. No, muszę przyznać, że do nieróbstwa można się przyzwyczaić. I to jak!!
Ale powrót do pracy też ma swoje walory. Dzień szybko zleciał, pacjenci się cieszyli, każdy chciał coś posłuchać, coś opowiedzieć. Tu i tam trzeba było coś uregulować, tak „po mojemu”.
Na razie męczyły nas straszne upały. Jeżeli myślisz, że u was jest też gorąco – to przyjedź do nas! Czeka cię miły powrót.
Teraz pada, już 5 minut. Ludzie, co to jest? Nawet natura się dziwi i radośnie zachłystuje.
Po powrocie przedarliśmy się w kilka godzin przez dziki gąszcz, w jaki zamienił się nasz ogród. Nawet bym nie myślała, ile w tej małej doniczce może zarosnąć. Jak już wiadomo, Juruś nie jest od regularnej pracy w zieleni. A to nic-nie-robienie zostało nawet nagrodzone i trawnik się …sam skosił. Bo Juruś raz rano wstał, podciągnął żaluzje i… nie wierzył własnym oczom: trawnik był ścięty. Krasnoludki? Nie, fajny sąsiad. (więcej…)