Perspektywa myślenia
Mam tak ułożony czas pracy, że pracuję po 12 dni w kawałku i dopiero wtedy mam zasłużony weekend. Tzn. w miesiącu mam cztery dni wolne, luksus spania bez budzika! Co prawda wiele dni kończę o 12-13 godzinie i mam długie popołudnia – ale to się jakoś tak szybko zapomina, a w głowie wryte jest tylko: 12 razy budzik i drrrrr.
Wczoraj rano, w poniedziałek, po moim „pracowitym” weekendzie, czyli już 7 dni pracy za mną:
Jurek – kurcze, znów pięć dni…
Ja – super, już tylko pięć dni!
No? komu lepiej?