Idą Swięta?
Oj, idą, idą… podobno.
Wczoraj zapaliliśmy już pierwszą świeczkę na adwentowym wieńcu. Ale droga do niej była trochę pozbawiona emocji.
Jeszcze w październiku chodziliśmy w krótkich rękawach, śniegu nie ma do dziś, nie marzniemy, ciągle jeszcze około 10 stopni, niektóre narcyzy wytykają już ciekawie nosy (hej! poczekajcie, to jeszcze nie wiosna, a spowrotem nie można!), migdałowce ćwiczą się w nowych pąkach, nawet palmy nie mają jeszcze zimowych majtek, ptaki kąpią się jeszcze w ogrodach, kurtki zimowe w szafach…
Jak tu myśleć o Świętach?
Skąd wziąć nastrój?
W piątek nareszcie kupiłam parę jodłowych gałęzi i przezwyciężyłam wewnętrznego kundla. A szczerzył zęby!! Zabrałam się bez entuzjazmu za dekorację domu, girlandę nad wejściem, dwie wiązanki adwentowe, do salonu i do biura (naszego ulubionego pokoju, tu najwięcej siedzimy) i stroik dla Jurka do pracy.
W sobotę byliśmy w Mannheim na bazarze świątecznym. Było pełno luda, świateł, jedzonka, kiczu, błyskotek, aromatów, kożuszkowych papci… Dla każdego coś miłego. Nie zamierzaliśmy nic kupić , ale na jedno stoisko cieszyliśmy się: najprzeróżniejsze sosy, musztardy, dipy, pesto, które można od lewa do prawa z chlebkiem popróbować. Jeden słoiczek zabraliśmy sobie.
Zjedliśmy tradycyjnie langos – węgierska specjalność i inne grzeszne rzeczy, ja napiłam się grzańca – Juruś robił za kierowcę, obeszliśmy stragany podgryzając chrupiące prażone migdały.
No, po prostu, dwie godzinki dla nastrojenia się świątecznie.