Migawki z polskich wakacji.
Były, minęły – krótkie dni urlopowe w Polsce.
Zostały nowe wrażenia. Rocznymi skokami obserwujemy, jak zachodzą zmiany, nie podlegając wpływowi ich rozwoju.
To tak, jakby ktoś stał obok malarza i przyglądał się, jak mistrz miesza farby dla każdego maźnięcia pędzlem. A my zaglądamy do studio tylko co kilka godzin i widzimy dzieło w następnym stadium. Ciekawe.
Jaki obraz Polski zabraliśmy ze sobą?
Dużo nowego rozwoju, nowe budowy, upiększone miasta, ludzie nie robią już zaganianego wrażenia.
Oko się cieszy… a czasem dziwi.
Parę migawek z pleneru:
– po drodze mijaliśmy wiele miejsc budowy autostrad, trochę śmiesznie, tu odcinek, tam most, tam wjazd, tu lewy pas, a tam prawy. Dużo się dzieje! Ale już można się cieszyć na ułatwioną jazdę, jak kiedyś poskładają ten puzzle i połączą kawałki w logiczną całość. Aż trudno sobie wyobrazić, żeby do 2012 zdążyli. Dotychczasowe jazdy drogami polskimi były meczące, dlatego jesteśmy wdzięczni za każdy kilometr autostrady, który nam położą na trasie. Zapłacimy też chętnie maut – za to nie ma takich korków jak u nas, fajnie się jedzie – do tego tempomat na 130 i prawie relaks. Ale zdaję sobie sprawę, że np. 52 złote za A2, to dużo i może zaciążyć na kasie przeciętnej rodziny.
– niezliczone rozmowy prowadzone są przez komórki na ulicy, w biegu – u nas tego się tak dużo nie widzi, a rozmawiający raczej stanie chwilę na boku. W kawiarni, ogródku ulicznym, restauracji – załatwiane są komórkowo biznesy, z terminarzem i papierami rozłożonymi na stole – muszą być ważne interesy, ale czy koniecznie trzeba innych gości w nich udzielać? Bo właściwie chciałam miło posiedzieć w kawiarni, a nie w czyimś biurze. U nas jest nie przyjęte, żeby w takich miejscach prowadzić długie rozmowy, a komórki są włączone na „cicho”. Myślę, że by goście takiemu biznesmenowi szybko wskazali granice dobrego zachowania.
– na ulicach widzieliśmy sporo wózków inwalidzkich. O, to nowy obraz, bo dotąd mieliśmy wrażenie, jakby z przekroczeniem granicy skończyła się ułomność. Widzieliśmy osoby z rolatorem – też nowość. I seniorów z kijami „nordic walking”, którzy używali ich nie sportowo, ale jako lekkiej podpórki – super! pochwała za odwagę, bo wiem, że to jeszcze „dziwny” obraz na ulicy. U nas jest to popularna forma spacerów starszych państwa.
W toruńskim Realu jest tablica przed parkingiem dla inwalidów: „wziąłeś moje miejsce, weź też moje kalectwo” – wow, to musi trafić chyba nawet do tych najleniwszych wysportowanych „kalek”…
– nadal musimy przyznać, że panie Polki są bardziej eleganckie niż Niemki, które wolą wygodę. Kostiumy, sukienki, długie nogi na szpilkach – o rany, no ładne to, ale takie niewygodne, a one nawet nie robiły wrażenia umęczonych. Tyle butów na wysokich obcasach nie uwidzisz u nas przez rok.
– w regałach sklepowych stoją nieprzeliczone rodzaje herbatek na odchudzanie, nawet dostosowane do wieku – tego jeszcze nie znałam! Takiego wyboru u nas nie znajdziesz, choćbyś pozbierał wszystkie niemieckie herbatki zdrowotne na stosik. Nawet sobie taką specjalną na mój rocznik kupiłam,… ale też nie pomogła. W radiu i TV bez końca leciały reklamy o przenajrozmaitszych produktach dla zdrowia, na kolana, na smukłe biodra, na skurcze, na sprawne jelito. Słowo „suplement diety” wrył nam się trwale w pamięć i stał się hasłem pobytu. Widać skutki lepszego zaopatrzenia rozwijają nową gałąź.
A jaki popyt, takie polskie kawały…
Brzydkie, ale taaaakie fajne: „jak krowa schudnie, też nie będzie sarną”.
– pobyty w hotelach. Mieszkaliśmy znów w toruńskim „Mercure Helios” – teraz wiemy, że trzeba tam zamówić pokój „z oddzielnymi łóżkami”, bo w zeszłym roku dano nam pokoje (2 dwójki) z małymi łóżkami 120 cm i chciano, żebyśmy na nich spali po dwoje. Protestowaliśmy.
„Gościniec Molo” w Mrągowie, z 2008, piękne położenie, w centrum miasta, nad jeziorem, przy samym molo. Pralinka dla mojej mazurskiej duszy. Rano Jurek jeszcze spał, to ja już siedziałam na molo, bosymi nogami majtałam nad wodą (bo nie sięgnęłam do wody) i wdychałam mazurskie powietrze.
Ładny hotel. Tylko… kuchnia musi jeszcze nad sobą popracować. Można by skrytykować prawie wszystko: kelnerki biegały!! – po co? jakby szły, to zauważyły by co goście potrzebują, a w galopie to nawet pustych szklanek nie dowidziały. Ale były miłe. Czekaliśmy na jedzenie prawie godzinę, nie szkodzi, mieliśmy dość do pogadania, ale kiedyś apetyt przerodził się w głód. De volaille był nasiąknięty nieco starym tłuszczem, moje pierogi podeschnięte, caipirinha smakowała jak kwaskowata woda (a znam ją z całego świata) – reklamowałam i poprosiłam o dodatkowy kieliszek rumu, dostałam, ale wstawiono go również na rachunek, czego by u nas nie zrobiono. Jajka sadzone na śniadanie – letnie. Za to wyśmienity serek na słodko z rodzynkami, smaczny wędzony ser i ciemny chleb!!!
Hotel dla nas optymalny i pewnie do niego wrócimy przy następnym pobycie – jeżeli dostaniemy znów pokój z widokiem na jezioro, a jakby trzeba, to kolację możemy zjeść np. w Starej Chacie.
– byliśmy po drodze w Świebodzinie, zobaczyć największą na świecie statuę Jezusa (no, już nie, bo Peru ma już większego). Jest imponujący – trzeba przyznać, rozpostarte ramiona widać nad lasem już 9 km przed miastem. Podjeżdżają szeregiem autokary, miasto jest teraz wszędzie znane i na pewno rozkwitnie przez turystykę.
Jednak… z wiarą nie ma to dla mnie nic wspólnego, pycha zagłusza pokorę… Koniec.
– w Mrągowie przeszłam się, po 40 latach, drogą, którą chodziłyśmy z kuzynką Moniką z miasta/plaży do domu, koło dawnego cmentarza (znalazłam grób dziadka od razu), przez cmentarz prawosławny z zapadniętymi grobami i przez park – chociaż babcia nam zabroniła tamtędy chodzić, ale to było tyyyyle krócej, i koło wieży Bismarcka. Dziś wieża jest dostępna, weszłam do góry i obejrzałam miasto z nieznanej mi perspektywy, a pod wieżą wypiliśmy urlopowe napoje w kawiarence.
Byliśmy na grillu w babcinym domu, gdzie spędziłam dzieciństwo – obecny właściciel tyle przebudował i zmienił, że stałyśmy z Moniką gdzieś, gdzie kiedyś był środek ogrodu – i szukałyśmy zdezorientowane, naszych wspomnień. Niezapomniany wieczór, babcia na pewno by się cieszyła, gdyby nas w tej wesołej rundzie widziała. I niechby Pan Bóg dał Jankowi dalej siłę i ochotę na budowę. A ja jestem wdzięczna, że los trafił na kupca, który tyle energii i pomysłu włożył w te stare mury.
I jeszcze:
– wysprayowany napis na murze opuszczonego budynku, gdzieś po drodze: UWAGA, JAK WEJDZIESZ, TO ZABIJE!
– z reklamy suplementu diety na lepszą pamięć: „a dziadek zapomina ciągle numeru do ściany z pieniędzmi”.
Poza tym, sedno pobytu: spotkania, spotkania, spotkania, miłe, fajne, wesołe, ważne. Wszystkie udane. Tylko jedno się nie odbyło, z autorką Kasią Enerlich, która w tym czasie podróżowała wzdłuż polskiej granicy – szkoda.
Dzisiejsi ludzie chcieliby pojutrzejsze życie kupić za przedwczorajszą cenę.