Leonard Cohen
Pewnie prawie każdy zna Leonarda Cohen z jego niepowtarzalnym niskim głosem i piosenką „Halleluja”.
Wczoraj byliśmy w Mannheim na jego koncercie. Kochamy jego muzykę. W samochodzie gra mi już od października (ale często nim nie jeżdżę) – tylko córunia go wyłącza, bo mówi, że jego śpiew wprowadza ją w depresję. Matko!!! młodzież!
No, ale trzeba przyznać, że Cohen nie śpiewa dla młodych. Wczoraj też byli tylko tacy… no… dojrzali, jak my. Ale pełno!!
Cohen ma 79 lat i właściwie chciał już odpocząć. Został jednak przez managera oszukany i okradziony i ze względów finansowych wyruszył jeszcze raz na tournee, ale jest to jego ostatni światowy wojaż.
Koncert był ujmujący!!! nie pamiętam, kiedy tak głęboko i intensywnie przeżyłam muzykę – między gęsią skórką a łzami wzruszenia. Trudno mi to ująć w słowa, przeżycie musi pozostać po prostu w pamięci, bez opisu.
ARTYSTA – i tylko na taką formę pisowni zasługuje – pokazał sztukę i klasę, o której wielu nawet nie może marzyć, a niejeden by w ogóle nie zrozumiał.
Śpiewał 3,5 godziny!!!! W tym wieku. Bis trwał pół godziny, a publiczność, która wstała na poprzednie oklaski, już nie usiadła. Tak, jak wszyscy wstali, kiedy wszedł na scenę. Na to trzeba sobie zasłużyć.
Publiczność słuchała koncertu cicho i w skupieniu. Nawet myślałam, że niektóre sekwencje będą śpiewane z chórem 6 tysięcy… Nic, cisza. I wielkie oklaski!
W jakim skupieniu słuchano, to wykazało się tu i tam w środku piosenki burzliwymi oklaskami. Przypuszczamy, że ARTYSTA coś innego wśpiewał, albo powiedział, co nam umknęło z powodu niewystarczającej znajomości angielskiego.
W programie każdy muzyk miał również solowe występy – Cohen stał wtedy z kapeluszem w ręku przed nim i na koniec powoli, z szacunkiem się skłaniał. To miało coś wzruszającego. Jakby było to podziękowanie za wspólną drogę.
W ogóle prezentował swoją osobą spokój, równowagę i pokorę – może to wpływ buddyzmu, który praktykuje. Buddyzm poznaliśmy już bliżej na Sri Lance i nabieramy coraz więcej respektu wobec tej filozofii (nie mylić z religią).
Cohen klęczał często – nie wiem, czy to jest jego sposób, nie widziałam go nigdy na koncertach – ale… wielki respekt! jak ten człowiek śpiewając wstawał na nogi, za jednym uniesieniem, nawet nie wypadł z taktu. To my już tak nie możemy. Pozazdrościć.
Dla uśmiechu: mam taki mądralski aparat (nowy, od Jurusia). Już mi na Sri Lance pokazał, że odkrył zamknięte oczy, jak fotografowałam granitowy posąg Buddy, haha.
Wczoraj widziałam, jak Jurek filmował trzy panie z chóru. Jedna jest czarnoskóra – mój aparat zrobił kwadracik na jej twarzy i napisał… „nagranie nocne”. Haha? czy ojejeje!
[flv volume=50 width=710 height=490]http://jarmusz.eu/content/media/2013/cohen/00009.flv[/flv]
Film nagrany jest moim aparatem i spokojną (przeważnie) rączką Jurka.
Długi koncert i żadnej minuty bym nie chciała stracić. Jak teraz będziemy słyszeli jego muzykę, to otworzą się nie tylko uszy, ale i serce.
Muzyka to sztuka cieszenia się i smucenia bez powodu
T. Kotarbiński
Pod koniec przerwy Jurek zauważył śniadego mężczyznę, który siadł na miejscu innych, równolegle do nas. I siedział. Jak obce ciało. Jurek zrobił niepoznacznie zdjęcie. Państwo przyszli. Trochę się ociągał, wstał niezdecydowany – ??, postał obok, chciał usiąść rząd dalej, ale go odesłano. Zachowywał się dziwnie, miał duży, wypchany plecak i ubraną kurtkę (inni siedzieli w koszulkach). Jurek go obserwował. W dzisiejszych czasach… w takim tłumie… Wiadomo, co takiemu w głowie? Na pewno nie muzyka!! Jurek chciał zwrócić się do służby porządkowej, ale widzieliśmy, że już sami podobnego typa wyciągnęli z innego rzędu w naszym sektorze. „Nasz” też zniknął. Przypuszczamy, że to złodzieje, którzy w przerwie dosiadają się na miejsca, gdzie rzeczy wiszą. Przy wejściu musieliśmy każdą torbę dokładnie pokazać, ale przy wyjściu nikt o to nie pytał.
Szkoda, że zawsze się ktoś znajdzie, kto wprowadzi dysonans.