Jeszcze Swięta
Wigilia minęła. Spędziliśmy ją trochę według polskich tradycji, tak jak to znamy z dzieciństwa. Trochę zmian doszło przez nasze lata życia tutaj.
Nie ma tu opłatka, ale dostajemy go zawsze pocztą od rodziny i przyjaciół z Polski. Tak i w tym roku go nie zabrakło. Zdarzyło się w ciągu lat, że nie mieliśmy opłatka, więc podzieliliśmy się symbolicznie chlebem. Dla nas opłatek ma mniej znaczenie religijne, jak głęboką tradycję więzi rodzinnej i symbol miłości miedzy nami.
Tradycyjnie nakrywamy również dodatkowe miejsce. Chociaż sama nie wiem, od kiedy to robię. W wielu domach polskich stawia się to nakrycie dla nieoczekiwanego gościa, ale bądźmy szczerzy: gdyby do drzwi zapukał zmarznięty wędrownik, nie całkiem świeżo pachnący, ale szukający w Wigilię przytułku – czy dostałby to nakrycie przy naszym czystym, udekorowanym stole, miedzy nami, ładnie ubranymi, chcącymi być w najbliższym gronie? Ja nie wiem. A Ty? Tu możemy się zadumać nad opowiadaniem wigilijnym na Jurka blogu.
Od kilku lat stawiam przed domem paląca się świecę. Jest to dla mnie mój osobisty symbol, że może kiedyś to światło ściągnie dobrego ducha do nas. Boli mnie, że nie mogę nic zmienić, kiedy w tym świątecznym radosnym nastroju, zamiga smutek w oczach dwojga ludzi, których bardzo kocham. W tym miejscu, dziękuję pewnym osobom za serdeczne (mimo, że tajne) słowa otuchy i pocieszenia. Chociaż niejedne nas nieoczekiwanie i bardzo zaskoczyły… Dziękujemy.
Nie jemy ryby w Wigilię. Porzuciliśmy tą polską tradycję już w nasze pierwsze Święta tu, bo dwoje z nas absolutnie nie je ryb, więc wolimy niemieckim zwyczajem jeść mięso. Ale jak wiemy z wielu rozmów telefonicznych, w Polsce też już jest mięso „dozwolone”.
W tym roku świętował (symbolicznie) z nami mój brat. Bliskość z resztą mojej rodziny zastąpił nam telefon, a Jarka musimy zachować w myślach. Miałam potrzebę postawić jego zdjęcie przy choince. Nikt mnie nie pytał: dlaczego? Fakt został po prostu zaakceptowany, moje uczucia bez słów respektowane. To jest harmonia. Dziś wrócił znów na swoje miejsce, przy swoim samolocie w Rocky Montain. Niech tam wisi, tam mu dobrze.
Nadal jesteśmy w atmosferze świątecznej. Rozpakowane prezenty poleżą jeszcze parę dni pod choinką. Lubię patrzeć na ten widok. Na lata zostaną mi buty siedmiomilowe, którymi przekroczę nie tylko znów Alpy i stare wulkany, ale może też przeskoczę (albo zdepczę) parę problemów. No i ten fotograf przede mną, razem z jego nowym narzędziem, też mi jeszcze długo zostanie. To prezent życiowy, ale nie pasuje pod choinkę.
Jutro czeka nas większe spotkanie rodzinne, miły wieczór, jeszcze parę prezentów, no i znów jedzenie. Dziś byliśmy z Jurkiem w naszej nowej restauracji chińskiej. Najedliśmy się do syta (jakbyśmy byli przedtem głodni…), nowa kuchnia bardzo nam przypadła do gustu. Na koniec dostaliśmy chińskie ciastka z przepowiednią. Jurek trafił na obietnicę wygranych i dobrego roku finansowego. Ojej! Co my z tymi wszystkimi pieniędzmi zrobimy? A ja… „raz w tygodniu rób dzień postny, na sokach, to da ci nową energię”. No super!! A tak dobrze przedtem smakowało!
*** Nigdy nie będzie szczęśliwy ten, kogo dręczy myśl, że ktoś inny jest od niego szczęśliwszy***