Wstrzemięźliwość dobra na wszystko?
Ostatnie tygodnie czytamy w gazetach dużo o papieżu i Watykanie. Czasem ciężko jest zamknąć dziób.
Najpierw „zabawa w berka” z Bractwem Piusa. Można by się pośmiać, gdyby to nie było takie tragiczne! Doradcy papieża muszą mieć duży wpływ i wysoki cel (jaki?…). Dlaczego doszło do ponownego przyjęcia Williamsona i innych? Tłumaczenie, że nie wiedziano o ich nastawieniu, trudno przyjąć, bo nikt nie wierzy, że Watykan czegoś nie wie, albo nie jest poinformowany. Małą pociechą jest reakcja Anglii, ale to już nie przywróci wieży z gruzów.
Ceną jest strata wielu katolików, którzy dla protestu wystąpili z kościoła. Inni już wcześniej. Większość z nich opuszcza tylko instytucję kościelną, bo ich moralność nie zgadza się z jej regułami, personelem, słowem i czynem. A modlić można się w najgłębszym przekonaniu nawet w lesie.
Kto wie, komu Bóg jest bliżej?
Teraz czytamy codziennie (no, prawie) o papieskiej podróży do Afryki. Ale jedna informacja mną wstrząsnęła: zamiast wykorzystać swój wpływ, poprzeć wysiłki uświadamiające innych organizacji, w celu ograniczenia chorób i urodzeń, przejąć odpowiedzialność swojej pozycji o światowym znaczeniu, obecny papież, jak i poprzedni, działają przeciwko rozsądkowi. Dla ochrony przed aids, papież namawia do wstrzemięźliwości, zamiast używania prezerwatyw, co już poprzednik określił grzechem. Niestety tu już nie można cicho siedzieć. Bo nawet do Watykanu powinno już dotrzeć, że prezerwatywy chronią przed chorobami (dla przypomnienia: i przeważnie przed ciążą). Na kontynencie, gdzie aids jest niesamowicie rozpowszechnione, gdzie panuje głód i ubóstwo, gdzie zwyczaje międzyludzkie, tradycje i mentalność są inne niż nasze, kościół prowadzi kampanię wsteczną. Wstrzemięźliwość przeciwko aids? Czy to nie obojętnie, czy się dziś zarażę, czy się wstrzymam i dokonam tego za miesiąc?
Ludzkiej moralności takie postępowanie nie zmieni. Ale rozprzestrzenianie chorób to inny kaliber.
Przy tej okazji chciałabym sprostować wspomnienie jednej osoby: mówiłaś, że uraziłam cie kiedyś słowami „nie jesteśmy w Afryce”. Tak, powiedziałam to, ale nie przy twojej trzeciej ciąży, tu cię pamięć myli, bo w tych latach, po naszym wyjeździe, wcale się nie widziałyśmy. Powiedziałam to przy innym spotkaniu u was w domu, wiele lat później, kiedy się obawiałaś, że jesteś czwarty raz w ciąży. Nasza rozmowa: „co, zapobieganie się rypnęło?” „My nie zapobiegamy, to jest przecież grzech”. ?!?… Ok, polski papież tak powiedział, więc tak pewnie jest. Moje zdanie bym dziś też powtórzyła: nie jesteśmy w Afryce i nie w średniowieczu, uważamy się za mądrych cywilizowanych ludzi, to myślmy i czyńmy samodzielnie. Dla uniknięcia nieporozumień: nie mówię tu o ilości dzieci, tylko o obchodzeniu się z tematem.
Jeden chce mieć dużo dzieci, drugi żadnych, inny chce i nie ma, a czasem planowanie zawodzi. Znamy kawał: najpewniejszy środek antykoncepcyjny? Szklanka zimnej wody – zamiast! Następna możliwość jest: nie chcieć, ale nic nie robić przeciwko. A z tą wstrzemięźliwością to też trochę krucho… Ale jak mówcom trudno się wstrzymać, to co mamy my powiedzieć, słabi grzesznicy?
W Afryce brakuje środków i uświadomienia, a ci, którzy by mogli wiele zdziałać, nie chcą nic zmienić. Pewnie liczą na nowe owieczki w zamian za te stratne?
Możemy tylko kiwać głową i się dziwić. Zrozumieć nie można.