Tupacze
Po upalnym dniu, 35 stopni, przyniosła nam popołudniowa burza przyjemne ochłodzenie. Lubię burze, a szklany dach nad tarasem chroni mnie przed deszczem, więc siadłam z książką w ogrodzie. Burza szybko minęła, ulewa przeszła na krótko w fajny deszczyk. Zycie naszego ogródkowego mikrokosmosu się ożywiło. I książka przestała mnie interesować.
Bo zmoczone trawniki skusiły ptactwo na żer. Zielony stół jest nakryty. Przyleciały kosy, parka.
Znacie kawał: „siedzi chłopczyk w piaskownicy i coś je. Co jesz? Mięsko. Kto ci dał? Nikt, samo przypełzło”. Samo życie.
Kosy mają wyrafinowaną metodę. Po deszczu tupią swoimi ptasimi nóżkami po ziemi, „udają deszcz”, a robactwo chcąc się ratować przed dalszą wodą, wypełza na powierzchnię… A my tu już czekamy!!!
Dlatego nazwaliśmy sobie kosy „tupaczami”.
Dzisiejsza obserwacja była cudowna! Pan tupacz tupał w lewo, pani tupaczowa w prawo, tu dziobnęły, tam skubnęły. Siedziałam cichutko, więc się mną nie przejmowały i pozwoliły się podglądać z 3-4 metrów. Zresztą są przyzwyczajone, że w pobliżu ich gniazd żyją dziwne istoty, które nawet nie potrafią fruwać. Obecnie mamy gniazdo z dwójką małych kosów w róży pnącej, nad drzwiami wejściowymi.
O!! pan tupacz dorwał ofiarę! Ale robun widocznie nie chciał się bez walki o życie poddać losowi i za wszelka cenę próbował wrócić do swojej dziurki w ziemi. Tupacz nie popuścił i ciąąąąągnął, łapką przytrzymał i ciąąąągnął. Nawet nie myślałam, że dżdżownice są takie elastyczne i rozciągliwe. Pani tupaczowa – jak się należy w małżeństwie – przybiegła na pomoc. Robun nie miał już szans. Wyciągnęły go z gleby (ale może nie całego?…). I co teraz z takim dorodnym łupem? Przecież małe się zadławią. Tupacz zerkał teraz podejrzliwie w moim kierunku – ojej, nie bój się, ja ci jedzonka nie zabiorę. Wspólnymi siłami podzieliły robaka (czysto, z brzegu trawnika, na płycie) na kilka porcji i odleciały z pełnym bagażem. Może do naszego gniazda nad drzwiami?
Pozostałym poporcjonowanym mięskiem zainteresował się kopciuszek. W końcu w gniazdku też czekają rozdarte dzioby nienasyconej młodzieży.
Telefon oderwał mnie od podglądania. Potem robaka już nie było. A może w kawałkach jeszcze uciekł?
***Gdy człowiek obrasta w piórka, nie znaczy to, że będą z nich skrzydła (Henryk Fiszel)***