Berlin – Praga
Ten rok jest dla nas rokiem stolic. Po Abu Dhabi (Emiraty), Muskat (Oman) i Rzymie, doszły jeszcze na listę Berlin i Praga. I Drezno jako stolica Saksonii.
Od dwóch lat mieliśmy talon na korzystne (bardzo:)) trzy noclegi w Berlinie, w hotelu nad jeziorem Müggel. No, to trzeba by je wreszcie wykorzystać. Ale żeby daleką podróż optymalnie spędzić, doczepiliśmy jeszcze Spreewald i Szwajcarię Saksońską.
Ot, urlopowy relaks na wschodzie między Berlinem i Pragą.
12 dni dobrej pogody, wrażeń, obrazów, widoków, przeżyć – urlop jest po prostu lepszy niż praca, wciąż nam się to potwierdza.
Berlin.
Byliśmy już, widzieliśmy – taaaak… przed kilkudziesięcioma laty (i raz, krótko, na spotkanie).
No, „trochę” się zmieniło. Miasto jest pulsujące, ciekawe, pełne turystów, nowoczesnej architektury i śladów przeszłości, ale bez własnego stylu. Chodziliśmy, oglądaliśmy, podziwialiśmy, ale nie znaleźliśmy nic, co by naszą duszę ruszyło i wzbudziło tęsknotę, żeby tu wrócić…
Highlighty:
1. spotkanie z przyjaciółmi z Polski, po 14 latach. Mamy nadzieję, że powtórzymy to szybciej, zanim popchniemy rolatory.
2. zwiedzenie kopuły Reichstagu – piękne widoki, interesujące informacje, super! No i tak blisko „mózgu”.
3. występ Blueman Group, niesamowite!
4. spotkanie z Kate i Williamsem 🙂
Obejrzeliśmy pozostałości muru (dziś jako pomnik). Symboliczny pas ciągnący się przez miasto w chodniku i asfalcie – tam, gdzie kiedyś stał mur, wywoływał na nas dreszcz. Mur berliński to jest historia naszego pokolenia. Wojny nie przeżyliśmy, dzięki Bogu, ale podział kraju. Upadek muru przeżyliśmy bardzo intensywnie (pisalam już tu).
Nie podobał nam się turystyczny cyrk, który prezentowano prawie na każdym kroku historii NRD, jak pozowanie do zdjęć w ruskich/NRD mundurach, z powiewającymi flagami, czy sprzedaż masek przeciwgazowych i innych akcesoriów minionego systemu. Dobrze, że możemy dziś tam stać bez strachu, beztrosko się śmiać i powygłupiać, ale w niektórych miejscach brakowało atmosfery respektu.
Jeszcze ostatniego dnia mały rejs statkiem po Szprewie – stolica z perspektywy kaczki, haha.
I już opuściliśmy Berlin, żeby zawitać w krainie Szprewy, niemieckiej Wenecji.
Spreewald.
Tego regionu jeszcze zupełnie nie znaliśmy. Zamieszkany przez Łużyczan, rezerwat UNESCO. Natura, woda, łodzie, wioski bez ulic, do których można się tylko przez rzekę dostać. Byłyby nawet bociany, ale już odleciały.
No i ogórki! Tam nie tylko jedliśmy ogórki, ale i je piliśmy! Co? pytasz. Tak, piliśmy: kruszon, likier i wódkę.
Aaaaale… trzeciego dnia byśmy nie wiedzieli co jeszcze robić. Raz popłynęliśmy parę godzin łodzią, drugiego dnia wędrowaliśmy wzdłuż rzeki oganiając się od komarów. Wieczorem o 20:30 byliśmy ostatnimi gośćmi w porcie. Ojej, już tylko kelner po nas sprzątnął. Fajnie można by pojeździć po okolicy na rowerach, aż do polskiej granicy, ale tego nie mogliśmy zrealizować z powodu… no, powiedzmy pypcia na d…
Ok, okolica piękna – trzy dni starczyły.
Dalej na południe, do Szwajcarii Saksońskiej (i Czeskiej).
Tu mieliśmy na tydzień ładny apartament, prawie przy granicy czeskiej, w Berggießhübel.
Piaskowe skaly w dolinie Łaby, stojące jak maczugi go nieba, mosty skalne, przełęcze – co za wybryk natury! Czasem jechaliśmy przez otwarte pola i myslalam: halo? gdzie tu na horyzoncie te góry? Aż pojęłam, że te skały stoją nie do góry tylko na dół. Tu trzeba czasem na wędrówkę skierować się w dół, do koryta rzeki. Pokręcony świat. Ale jakże imponujący!
Byliśmy na znanej Bastei i Kuhstall. Byliśmy po czeskiej stronie w przełęczy Edmund – to dwie przełęcze, której dwa odcinki można przebyć tylko łodziami. Wszystko było nierealnie obrośnięte zielonym mchem, jak w mistycznej bajce. I my w środku. Właściwie chcieliśmy tego dnia iść do Bramy Pravcicka (Prebischtor) – ale pan na parkingu nam zachwalił, że przełęcz jest ciekawsza, a że bez wspinania, to Juruś zaraz się przekonał. A więc musimy jeszcze raz tam jechać, żeby zobaczyć Pravcicką Bramę. No! może zrobimy sobie kiedyś przerwę w drodze do Polski.
Zajechaliśmy do Drezna – piękne miasto! styl i elegancja. Bardzo nam się podobało. Byliśmy w kopule Kościoła Marii Panny (Frauenkirche), ale nie udało nam się wejść do środka, bo najpierw była msza, a potem próby do wieczornego koncertu. Bardzo szkoda, chciałam zobaczyć. Ale był jeszcze Zwinger, Semperoper, bulwar nad Łabą, turystyczny objazd, no i relaksowe wysiadywanie w ogródkach.
Skoczyliśmy do Pragi – miasto nas zauroczyło, piękna architektura, ciepła atmosfera, bez poczucia obcości. No i fajnie, że język też dość dobrze rozumieliśmy. Most Karola, stare miasto – nie mieliśmy żadnych planów, po prostu beztroski spacerowy dzień. Zjedliśmy Trdelnik – zwinięte ciasteczko z rożna i staliśmy na praskim południku.
Spontaniczne extra: objazd po mieście oldtimerem Fordem, który na jednym placu odstrzelił kilka razy jak w starych filmach, narobił chmury dymu i „baterka wygasla”. Oooo – Jurek pomógł zepchnąć na bok, potem przyjechała taksówka i (jak niestylowo!) podciągnęła trochę i już jechaliśmy dalej. Brum brum brum…
Nie zapomnimy też saksońskiej kuchni… ojej… Marna, marna. Byliśmy w 6 różnych lokalach, bo żaden nie zasłużył, żeby pójść drugi raz. W każdym serwowano nam dodatki, jarzyny z … konserwy. Bee! Jurek zamówił sos z pieczarkami – myślał, że tu nie można nic zrobić źle, świeże pieczarki i śmietana. Ha! można – pieczarki z konserwy. „Świeże” kurki były też świeżo z puszki. Jak do sznycla były brokuły, to nie można było ich wymienić na inną jarzynę – no trzeba rozumieć, niełatwe zadanie.
Czasem mieliśmy tu odczucie, jakby zegary szły wolniej i zmiany od 1989 potrzebują jeszcze trochę więcej czasu.
Ale wszędzie trafiliśmy na serdecznych i uśmiechniętych ludzi.
Nie wydaliśmy co prawda nigdy więcej niż 25 Euro na kolacje, ale też nic lepszego nie znaleźliśmy.
Co do cen – to porównywaliśmy z ciekawością i potwierdziliśmy naocznie, że są niższe niż u nas. I to dość! Benzyna była około 10 centów tańsza, ciekawe, że nawet była różnica między stacjami we wschodniej i zachodniej części Berlina. Porównywalnej kolacji na dwie osoby, z napojami nie dostaniesz u nas za 25 euro, „nasz” ser w Lidlu kosztuje tam po regularnej cenie 1,99 – u nas 2,19, bułki u piekarza 29 centów – u nas 45. Jurusia ukochany snack – Bockwurst – 1 do 1,50 Euro.
Halo!? Gdzie my byliśmy? W Niemczech? czy w Niemczech?
W każdym razie, ciągłe dyskusje, że w nowych Bundeslandach (dawne NRD) mniej się zarabia, niż w starych – nie ma podstaw, bo po drugiej stronie są tańsze ceny. Wiedzieliśmy o tym, ale zobaczyć tyle przykładów to coś innego. Do tego dochodzą również wszelkie opłaty. Wiele z nich możemy sobie sami odczytać z oficjalnych tabel, jak opłaty socjalne np. kasa chorych.
Reasumując możemy powiedzieć: równe płace – równe ceny.
A dopóki co… cierpliwość. Tyle się już zmieniło, rozbudowało rozwinęło na wschodzie, to i finanse się kiedyś wyrównają.
Poznaliśmy trochę wschodnią część kraju, piękne tereny, ciekawe miejsca, urocze miasta. Jadąc teraz do Polski będziemy inaczej zerkać przez okno. A może zrobimy kiedyś przerwę w podróży i skoczymy tu czy tam w bok.
Udane dni!
Fotoreportaż już w opracowaniu, będzie niedługo tu.
Najniebezpieczniejszy światopogląd mają ludzie, którzy nigdy nie przyglądali się światu.
Wilhelm von Humboldt