Dni, których nie znamy.

Myśli, które mnie nachodzą.

Archiwum: ‘Wojaże i podboje’

Wyskok z pracy.

25 października, 2008 @ 17:16 napisał(a): Beata Kategoria: Wojaże i podboje nie ma komentarzy →

Tak, jak Jurkowi, udało mi się też dwa dni pracy „zamienić” na urlop. No, przy dużej porcji wyobraźni…

Byłam we Freiburgu, w Schwarzwaldzie, gdzie spędziliśmy przed laty kilka miłych, rodzinnych urlopów, ale tym razem na szkoleniu, w Akademii Caritasu (ośrodek kwalifikacyjny opieki socjalnej i zdrowotnej). Trzeba pakować do głowy, dopóki coś wchodzi i zapełniać wolne miejsca, zanim zacznie się sypać sieczka. Te dni były bardzo intensywne, od 9:00 do 17:00 pilnie chłonęliśmy, co nam kazali.
Ale po zajęciach poszłam sobie na spacer do centrum, zrobiłam parę zdjęć, kupiłam sobie spontanicznie nowa torebkę, przecież dziewczynki potrzebują parę… i trzy godziny raz-dwa minęły.
W pokoju.Wieczorem, (w pokoju, ok 6 m², bez TV) „odrobiłam jeszcze lekcje na jutro”.
Freiburg ma ładne centrum, rośnie tam dekoracyjnie jeszcze więcej palm, niż u nas. Ulice są pocięte kanałami, w których płynie woda i trzeba uważać, żeby nie wpaść i nie pomoczyć butów. Ale tym razem już wodę zakręcili. Na ulicach słyszy się często język francuski, co przypomina fakt, ze granica w pobliżu.

Brama Marcina, wejście do centrum.Deptak handlowy i (suche) kanały.Katedra w Freiburgu.Akademia.Drzewa cytrynowe przed oknem ośrodka.

Wieczory wykorzystałam też na książkę „Mistrz ciętej riposty” (Frankfort, Fanning), którą dostałam na drogę od polskiej koleżanki. Asertywność – to opracowany temat, słowa nie znałam, ale sedno było mi już z wielu źródeł, również zawodowych, znane i stosuję je (ale bądźmy szczerzy, nie zawsze się udaje). Nie znaczy Nie i Tak znaczy Tak, jak dyplomatycznie bronić swoich praw. Polecam.

*** Nauka jest sprawą wielkich. Maluczkim dostają się nauczki. (St. Jerzy Lec)***

Mur padł.

03 października, 2008 @ 17:47 napisał(a): Beata Kategoria: Aktualne, Wojaże i podboje nie ma komentarzy →

Dziś mamy 3. 10. 2008 – Święto Zjednoczenia Niemiec. Przed 19 laty padł mur i granica miedzy NRD i RFN.  Pamiętamy jeszcze wszyscy czasy przed upadkiem NRD.  My byliśmy już od kilku lat tu. Bardzo przeżywaliśmy wtedy wydarzenia przygraniczne. Niejedne łzy leciały, kiedy widzieliśmy, jak ludzie z niedowierzaniem przechodzili  na zachodnia stronę, jak tłum padał sobie w ramiona, wschód i zachód zmieszał się w niepowtarzalnej euforii. Jeszcze nie wiedzieliśmy, co nam następne lata przyniosą. Otwarte granice!

Kilka razy przejeżdżaliśmy do Polski tranzytem przez NRD. Nasza córka, wtedy 8-10 lat, też pamięta tą przygnębiającą zastraszającą atmosferę na granicy. Cisza, nikt nie ważył się głośno rozmawiać, śmiechu nie znano. „Połóż się i spij” – to nasze słowa, które zostały jej w pamięci. I uczucie zagrożenia. A my baliśmy się, że dziecko, nie przyzwyczajone do zastraszenia, palnie coś, co służbie granicznej nie przypadnie do gustu. Dostawaliśmy kartkę z czasem przekroczenia granicy, przy dotarciu do przeciwległej granicy  trzeba było kartkę oddać, czas przejazdu trasy był kontrolowany. Nie wolno było nam się nigdzie zatrzymywać. Dlatego nawet toaletę załatwialiśmy przed i po granicy. Tylko raz, po długim postoju na przejściu, córeczka musiała znów. „Dziecko, wytrzymaj, za godzinę jesteśmy u nas”. Ale mały pęcherz nie mógł już wytrzymać, łzy leciały. Musieliśmy zjechać na parking – dwie  minuty na siusianie, a strach przedłużył je w nieskończoność.
Nie zapomnę, jak mijaliśmy kiedyś enerdowski samochód (oczywiście nikt nie ważył się jechać szybciej niż 100) i rozpoznałam w nim dwoje naszych przyjaciół ze studiów, z Torunia, mieszkających w NRD. Pierwszy odruch był kiwać, zwrócić uwagę, potem zjechać na pierwszy parking, wymienić adresy… O nie!!! Jurek mnie na czas pohamował. Dla nas problem, a dla nich może nieobliczalne skutki – za kontakt z zachodnim elementem. Więc patrzyłam jeszcze w lusterku za nimi i pojechaliśmy niezauważeni dalej. Dopiero w 1998 udało nam się nawiązać zagubiony kontakt, ale niestety nasze światy tak bardzo się oddaliły, że po spotkaniu zostały nam miłe wspomnienia, ale tylko jednorazowe.

Dziś nie ma muru. Czasem nas złości, że miesięcznie nam nadal jeszcze odciągają na tzw „solidarność”, czyli na odbudowę wschodu, chociaż miała to być tylko opłata przejściowa. I nie wszystko nam się podoba, co czas w dawnej strefie wschodniej przyniósł. Ale nie ma nic w życiu, co każdego zadowoli.

Dziś nie ma granic. Nie tylko przez NRD, ale i do Polski. Niech nasze dzieci tak rosną i znają tylko otwarty świat. Ale nie zapomnijmy nigdy tych innych czasów – żeby nie wróciły.

*** Nie może być demokracji bez określonych reguł. Wolność nie oznacza, że można się poruszać po niewłaściwej stronie ulicy (Indira Gandhi) ***

Świat pod stopami

16 września, 2008 @ 19:07 napisał(a): Beata Kategoria: Wojaże i podboje nie ma komentarzy →

No i oczekiwane dni minęły. Zostały piękne wrażenia, wspomnienia i setki udanych zdjęć – oj, będzie dużo pracy je przebierać! Naładowana bateria musi starczyć teraz mniej więcej do Bożego Narodzenia.

Urlop spełnił nasze oczekiwania, każdy dzień spędziliśmy bardzo aktywnie. Wędrówki po 6-7-8 godzin, wysoko – nawet ponad 2500 m.n.p.m. i tak blisko Pana Boga, że strach, czy nie usłyszy w tej ciszy naszych myśli. Ale przy tej okazji podziękowaliśmy, że możemy dziś w ogóle robić takie urlopy (nie myślelibyśmy tego przed dwoma-trzema laty, kiedy Jurek miał wiele problemów z sercem i stawami, a ja dołożyłam do szczęścia moim wypadkiem przed rokiem). Alp już nie przestawimy ani nie wyprostujemy, chociaż czasem próbowaliśmy, nasze trasy osiągaliśmy spokojnie, z przerwami – oczywiście tylko „na oglądanie krajobrazu”, no ale jak już oddech się uregulował – to i pofotografowaliśmy (dlatego pewnie tak dużo zdjęć)… Czasem pokonaliśmy część etapu drogą techniczną, żeby nas zaoszczędzone siły dalej poniosły, na butach i o kijach. Osiągaliśmy nasze granice, czasem je przekroczyliśmy. Odkryliśmy mięśnie, których chyba przedtem nie mieliśmy – co tam! smarowaliśmy wszystko. I po co ta męka? Żeby u góry stać, słuchać tę ciszę, patrzeć szczęśliwym w dal i czuć się jak zdobywca tego całego świata pod nami. A jednocześnie, wobec tego ogromu natury, jesteśmy tacy mali i nieważni.

Urlop zakończyliśmy odwiedzinami u mojej starej cioci, która mimo wieloletniej choroby i wieku, zachowała pogodę ducha, obrotny język i jasną głowę. Niejeden młodszy mógłby pozazdrościć. Przegawędziliśmy wiele godzin.

Wczoraj znów w pracy. Pacjenci się cieszyli, że zdrowo wróciłam i teraz będzie znów wszystko „jak zwykle”, chętnie słuchali trochę opowieści. To też dobre uczucie.

*** Do nieba patrzysz w górę, a nie spojrzysz w siebie. Nie znajdzie Boga, kto go szuka tylko w niebie. (A. Mickiewicz)***

Porzucić codzienność.

31 sierpnia, 2008 @ 23:14 napisał(a): Beata Kategoria: Wojaże i podboje 1 komentarz →

Praca jest  piękna, wzbogaca, czasem nawet bogaci, podnosi poczucie własnej wartości,  gwarantuje kontakty socjalne, wzmacnia osobowość … pewnie jeszcze coś. Praca ma też wiele innych dobrych aspektów: fajrant, wypłata, podwyżka, wolne, urlop… Ja jeszcze nie mogę sobie wyobrazić na stałe (np. emerytura) być bez pracy. Gdybym wygrała w toto-lotka (pomarzyć można), nie rzuciła bym mojej pracy, bo ją zbyt lubię, ale bym zredukowała  godziny, może pól etatu, albo trzy-czwarte? A na razie mam jeszcze tylko 5223 dni do zasłużonego wypoczynku.

Ale o wiele bardziej niż pracę, kocham urlop!!!!

W piątek był mój ostatni dzień. W biurze uregulowałam wszystko przed odejściem, nie szkodzi, że na to poszła godzina. Co tam, wszystko przecież po to, żeby 14 dni nie myśleć o pracy. Co w tym fajnego? Wieczorem siedzieć i nie myśleć o godzinie, bo rano nie będzie dzwonił budzik. Położyć się do łóżka i …nie nastawiać budzika. Rano się obudzić i mieć jeszcze czas pomyśleć: wstać? poleżeć? przeciągnąć się? obalić się na drugi bok? Nie jestem śpiochem, ale być wydartym ze snu o 5:45, albo o 7:00 stwierdzić „o, już nie śpię” – to wielka różnica!!! Mój osobisty luksus jest wziąć kawę i gazetę i wrócić do łóżka, aż wszystkie wiadomości wyczytam. Mogę to zrobić tylko w wolny dzień – jaka rzadkość!!

Większość tych 14 dni spędzimy z Jurkiem w Alpach. Takie wyskoki są ważne. To nie tylko okazja do pozbycia się trochę pieniędzy, czasem nawet dużo. Razem coś planować i realizować, nazbierać wrażenia i wspomnienia w tobołek, który się potem przez następne miesiące ciągle otwiera i zagląda, odskoczyć od codzienności, domowej rutyny, komputera, TV, telefonu, przyzwyczajeń,  przeżyć parę dni zupełnie inaczej niż w domu (po powrocie nabiera się nowego winkla), spojrzeć na siebie w innym świetle, wzionąć siebie w innej atmosferze, odkryć się na nowo – to jest pielęgnacja nie tylko zdrowia, ale i partnerstwa. W takich warunkach nabiera się nawet znów ochoty na odświeżenie małżeństwa… No, mówię: kocham urlop!

*** Dobrane małżeństwo – kiedy oboje w tym samym czasie odczuwają potrzebę kłótni. (Jules Renard) ***

Słoik urlopu.

02 lipca, 2008 @ 19:56 napisał(a): Beata Kategoria: Wojaże i podboje nie ma komentarzy →

Po co robimy urlopy? Żeby wypocząć? Odskoczyć od codzienności? Żeby zobaczyć coś nowego? Żeby przeżyć coś miłego? Żeby….?
Żeby delektować trochę luksusu?
Co to jest luksus? Czasem mogą to być bardzo proste rzeczy, które lubimy, a do których normalnie nie mamy dostępu. Już na pierwszym naszym urlopie w Dominikańskiej Republice zasmakowałam w dżemie z guayaby ( bardziej znana jako guawa). Trzy razy już tam byliśmy. 50 dni z mojego życia. 50 razy śniadanie: jajecznica, dżem i smaczny chlebek. Cały rok czekałam ostatnio i cieszyłam się już na zapas na mój dżem, już go czułam na języku. Jedno spojrzenie przy śniadaniowym bufecie – i już wiedziałam: jestem szczęśliwa, jest guayaba!! Żeby przedłużyć sobie smak urlopu, kupiłam tam cztery słoiki tego dżemu. A co się jeszcze zabiera z urlopu? Muszelek tam nie było, ale ciekawe kamienie koralowe. I przed zamknięciem walizki wpadły jeszcze dwie ostatnie butelki piwa dominikańskiego z minibaru – dla zięcia.
Walizki były ciężkie, ale bez złych myśli postawiliśmy je na lotnisku na wagę. Dotąd spotkaliśmy tam tylko miłych ludzi, ale pan przy okienku był be-be. Naliczył 6 kg nadwagi i podsunął nam cennik, 19€ za kilogram. Oh!!! Coś było też na kartce o VATie, ale nasz hiszpański zero, a angielski słaby, więc nie wiedzieliśmy, czy VAT już jest wliczony, czy jeszcze dojdzie.
Jak teraz zięciowi to piwo nie będzie smakowało! Albo mnie ten dżem!!
Czas leci, otworzyłam już ostatni słoik. Smakuje dalej, jak na urlopie. Jurek nic w nim nie może specjalnego wysmakować, no i dobrze! Wszystko dla mnie. „Cenę” już dawno zapomnieliśmy. A codzienne śniadanie? Jak urlop. No prawie… bo już o 6:00, a potem zamiast na plażę, to do pracy. Ale moi pierwsi pacjenci mówią, że jestem taka rześka i świeża już z samego rana.
Co się dziwić? Przecież ja prosto z urlopu!!

*** Możliwe, że praca nie jest rzeczą przyjemną, ale gdzieś przecież trzeba rano pójść ***

  • Kalendarz

    październik 2024
    P W Ś C P S N
     123456
    78910111213
    14151617181920
    21222324252627
    28293031  
  • Kategorie

  • Archiwa

  • Najnowsze wpisy

  • Słownik

  • Feeds