Gość.
Nadszedł wieczór, zrobiło się ciemno i chciałam spuścić żaluzje. Ale… coś było w ogrodzie. No proszę! Okrągły, iglasty jeż. Już nieraz widzieliśmy tu jeże i ich pozostałości. Rozdrapują sobie nasze plastikowe worki, do których zbieramy opakowania i rozwlekają śmieci przed domem. O 7:00 rano obraz nocnych orgii wcale nie jest wesoły. Najbardziej lubią chyba wylizywać kubeczki po jogurtach, bo tak fajnie się kulają po chodniku…
Ale w ogrodzie prezentował się uroczo. Biedny, pewnie się przestraszył w ciemności zobaczyć tyle błysków, ale przeżył, bez zawału, bo rano go nie było. Dobrze, że jeszcze nie zgrabiłam liści. Teraz pójdą w jeden róg, może zechce jeż u nas przezimować? Mam sentyment do tych istot, może dlatego, że są takie „nieosiągalne”. Przed wielu laty, może 25, przezimowaliśmy malutkiego jeża w mieszkaniu, na wiosnę był zdrowy i dorodny i znajomi zabrali go do dużego ogrodu. A nasza córka miała radochę, bo takiego zwierzątka nikt w przedszkolu nie miał.
*** Na własne śmieci – najlepsza własna miotła. (anonimowe)***
28 października, 2008 o 20:29
Beatko, pierwszy raz jestem na Twoim blogu. Jeż jest zjawiskowy. W naszym ogrodzie mamy żółwia. Na zimę weżmiemy go do domu. Pozdrawiam
28 października, 2008 o 20:40
„Nasz” jeż musi sobie sam poradzić. Ale usypałam w dwóch miejscach hotel z liści. Jak nie jeż, to może inne poczwarki i robunki, żuki, ślimaki (bo je tak lubimy…) się załapią.