Gotowaliśmy pogodę.
Dni urlopowe tak szybko mijają, że ani się obejrzysz i już czas pakować ciuchy ponownie do walizki.
Pozostały nam piękne wrażenia, a wiele niepowtarzalnych.
Dzięki wspólnemu hobby zrobiliśmy tysiące zdjęć, które teraz trzeba cierpliwie przebrać, zanim je będzie można pokazać. Każdy dzień kończyliśmy w naszym hotelowym pokoju, przy laptopie, oglądając dzienny łup. Dla nas każde zdjęcie ma wartość żywego wspomnienia, aż trudno będzie wybrać te „najładniejsze” – krajobraz, ciekawostka, albo my – piękni…
Azory są kątem świata naprawdę wartym zobaczenia!
Wybraliśmy największą wyspę, Sao Miguel, 60 km długa i 14 km szeroka (w najwęższym miejscu 7). Wynajęty samochód dowiózł nas prawie do każdego kąta wyspy, na resztę nie starczyło czasu. Codziennie byliśmy godzinami w drodze, zwiedzanie, oglądanie, nachłapanie się do syta pięknem krajobrazu, natury, ciekawostkami kraju i ludzi. Wędrowaliśmy między morzem i górami, do kraterów i gorących źródeł, do gotującej się ziemi i płynnego fango, po ostygłej lawie i soczystych łąkach. Wielorybów nie udało nam się zobaczyć, bo pod balkon nie podpływały, a łodzią do nich nie chcieliśmy ( szkoda by było pięknego śniadania…), ale zadowoliliśmy się delfinami.
Każdy zna Azory z prognozy pogody: „wyż z Azorów”. Tam się robi pogodę, ale ponieważ jeszcze jest „nie dogotowana”, więc jest nieobliczalna. Azorska pogoda jest nieco inna od naszej. Codziennie mogą być cztery pory roku – my mieliśmy dwie-trzy. Byliśmy zawsze przygotowani na wszystko, a na jednej wędrówce w górach, jakby jeszcze spadł śnieg, to bym się też już nie zdziwiła. Czasem chmury wisiały tak nisko, że nawet naszej wioski nad hotelem nie widzieliśmy, a po drugiej stronie świeciło słońce. Ale jak się komuś tam pogoda nie podoba, to trzeba przejść w inne miejsce albo wypić kawę. Jak widzieliśmy przed sobą deszcz, nie zniechęcaliśmy się, „nie szkodzi, zanim dojedziemy, to przejdzie”.
Obiecaliśmy, że będziemy pilnie z szefem pertraktować, ale widocznie byliśmy tak zajęci sobą, że czasem trochę o tym zapomnieliśmy i po powrocie dostaliśmy opieprz od sąsiadów, bo im tu za dużo padało. Ale, kochani, pogoda z naszych rozmów dopiero idzie!!
Ciekawa jest zawsze obserwacja ludzi i życia. Azorczycy są bardzo przyjaźni i uprzejmi- to możemy tylko potwierdzić!! (np. posłano dzieci, żeby nam pokazały pocztę, albo zaproszono nas za ladę, żebyśmy sami wybrali, to czego nie mogliśmy określić). Porozumienie jest możliwe tylko po angielsku, portugalsku i po hiszpańsku, nikt nie zna niemieckiego, za to prawie każdy angielski. Tam jest bardzo nieważne, że ktoś jest z Niemiec (dla niejednego byłaby to dobra kuracja).
Wszędzie jest bardzo czysto i wypielęgnowane. Nie tylko skwery i miasta, ale nawet pobocza dróg są ścinane i sprzątane. Pięknie urządzone miejsca piknikowe, z gryllami, wodą. Czyste toalety. Niestety musimy powiedzieć, że z tego punktu widzenia Niemcy, Polska, Europa kontynentalna, są daleko z tyłu. A takie trawniki, jak tam wzdłuż szos, widzialam w Szkocji w parkach.
Ludność mieszka w pięknych domach, do których bym od razu mogła się wprowadzić, jak i w biednie wyglądających, odrapanych, małych. Podstawowym materiałem budowlanym są kamienie wulkaniczne. Fascynujące są wszędzie rozciągające się mury kamienne, zamiast płotów.
Nasz zachwyt uzupełnił bardzo wolno opróżniający się portfel. Ludzie! Parkowanie w centrum stolicy, przy porcie jachtowym, 4 godziny – 2,70 Euro (poza tym jednym, wszystkie parkingi były bezpłatne i zawsze dosyć), dwie wielkie porcje naleśników z lodami i sosem czekoladowym oraz dwie kawy – 6,20. Kolacje jedliśmy prawie codziennie w naszym miasteczku, smacznie, porcje nie do zdzierżenia, z napojami, deserem, poniżej 30 Euro. A wstęp płaciliśmy tylko jeden raz, poza tym wszystko było wolne i otwarte.
Wiele rzeczy było „naj-„. Również jazda samochodem! Azory mają właściwie tylko dwa szyldy uliczne: stop i ulica jednokierunkowa. Nieraz szukaliśmy wyjazdu z miasteczka i krążyliśmy tak długo w kółko, że nam dzieci kiwały… Uliczki są tak wąskie, że nawet w jednym kierunku drapiesz prawie lusterkiem o domy (nie ma chodników, ani ganków), albo o ludzi, albo o inny samochód. Nieraz nas adrenalina rozsadzała.
Można by jeszcze dużo i wiele opowiadać!! Będzie obszerna relacja na naszej stronie „Podróże” – to musimy sobie zachować trochę informacji do opisów. Zapraszamy za parę dni.
Jednak po dwóch tygodniach chcieliśmy już do domu. My, ludzie z kontynentu, żadnych granic sie nie boimy – ale wyspa o tej wielkości, na środku Atlantyku, to za mało lądu pod nogami. Jak się rozpędziliśmy w jednym końcu, to już musieliśmy się zapierać piętami, żeby nie wlecieć do oceanu z drugiej strony. Stojąc na górach widzieliśmy ocean na północ i południe i z każdego pagórka patrzyliśmy na jakąś daleką wodę.
I gdzieś daleko… za nią…
Prawie można było, jak E.T., wskazać palcem: „do domu”…
***Najważniejszą częścią bagażu podróżnego jest i pozostanie … radosne serce. (H. Lons)***