Kolekcjonujemy wrażenia
Już dwa tygodnie mijają, jak wróciliśmy z alpejskich wojaży.
Teraz szukamy nowych uroków w codzienności. No, nawet się tu i tam coś znajdzie.
Dwa tygodnie byliśmy znów w drodze, w „naszych” Alpach, Wschodnim Tyrolu, Wysokich Taurach, w dolinie Virgen, w Hinterbichl, hotel Islitzer. Piąty raz to samo, a jednak zawsze inaczej. I prawie jak w domu.
Ponad 600 km drogi chcieliśmy znów spędzić jako pełny urlopowy dzień i wzbogacić wrażenia. Zamiast jechać w kawałku, zrobiliśmy przerwę w Ötztal, w Sölden – to ta dolina, gdzie znaleziono przed laty człowieka lodu Ötzi. Następnego dnia pojechaliśmy na pobliski lodowiec Rettenbach. Pozwoliłam sobie tam na półgodzinny marsz przez język lodowca, a Jurek zajął wygodniejsze miejsce widokowe w samochodzie. Szczelin się nie bałam, bo były, ale takie, że raczej bym tylko pupcią utknęła. Za to wrzuciłam do kolekcji nowe wrażenie: iść po lodowcu, mieć lód pod sobą i wokół siebie.
Przejechaliśmy tunelem na drugą stronę, gdzie jest jeszcze więcej lodowca i mocno rozbudowany system narciarski (patrz link). Niech mi kto jeszcze raz powie, że klimat niszczy lodowce… Nie wierzę, że sezon narciarski nie pozostawia zniszczeń na wiecznym lodzie. Nie klimat! Człowiek! Niech się każdy narciarz hobbista złapie za własny nos.
Pozostałe 200 km do celu jechaliśmy 5 godzin, przez Włochy do Austrii, przez 4 czy 5 przełęczy, setki – albo miliony serpentyn, Jurka na koniec ramiona bolały od kierowania. W lewo, w prawo, odwrótka o 180 stopni, już nam się wydawało, że zjeżdżamy do doliny, a tu znów wjazd do góry… i od nowa.
Ale zajechaliśmy! Hotel znany, niezmieniony, jakbyśmy wczoraj odjechali. Najpierw po tradycyjnym piwku przy „naszym” stoliku (który pozostał znów na wszystkie dni nasz, na śniadania i kolacje).
Tym razem życzyliśmy sobie inny apartament, dwa pokoje z niszą kuchenną (lodówka na piwko wieczorne i owoce wędrowne, czasem kawa popołudniu, więcej nie, bo my nie na gotowanie, tylko na odpoczynek) i było nam jeszcze lepiej niż w dotychczasowym.
Dziesięć dni wędrówek, po 5-6-7 godzin, niektóre szlaki znane, inne nowe. Każdy dzień maksymalnie wykorzystany. Pogoda super! tyle słońca! niebieskie niebo! bezchmurne, po prostu kicz – ale tak sobie natura wymyśliła. A my mieliśmy radochę i czarno opaloną skórę.
Nawet Grossglockner pokazał nam się bez chmurnej czapki – a to rzadkość, bo on nawet przy bezchmurnym niebie przywdziewa chmurkę niewidkę.
Tradycyjna wędrówka do Dorfertal uświadomiła nam znów, że góry to natura z własnymi prawami i nie należy ich lekceważyć. Nad naszymi głowami nad lodowcem Großvenediger kręcił długo helikopter. Takie loty są jednoznaczne – coś szukają. Potem dowiedzieliśmy się, że przy szczelinie znaleziono części wyposażenia. Czy ofiarę znaleziono, nie wiemy.
Moja mama zawsze mówi: natura i kultura. Więc, żeby piękne przeżycia w naturze ukulturalnić – poszliśmy jednego wieczoru do … teatru. Bauerntheater – laicka grupa teatralna, w tyrolskim dialekcie, odegrana na scenie sali domu parafialnego. Odstawiłam się w moje nowe ciuchy zakupione spontanicznie pierwszego dnia w boutiku w Lienz i zasiedliśmy w szeregu fajnych dam z okolicznych gospodarstw i wielu turystów. Nie każde zdanie zrozumieliśmy, ale śmialiśmy się w odpowiednim momencie, więc nie było tak źle. Wieczór był super!
W drodze powrotnej pauzowaliśmy jeszcze dwa dni w Salzburgu – miasto Mozarta, które mi się marzyło zobaczyć, bo tak uroczo wygląda na filmach. A przedtem zwiedziliśmy w Werfen największą na świecie jaskinię lodową. Godzinę chodziliśmy pomostami między zwałami lodu, stąpaliśmy 1400 schodów w środku lodowca – wow! Niestety był absolutny zakaz fotografowania, mogliśmy się tylko napatrzeć (ale na linku są piękne zdjęcia).
Salzburg: piękna pogoda, spacery po mieście, kawiarenki, bryczka konna, zamek, dwa domy Mozarta, jego instrumenty, nawet pomnik Kopernika znaleźliśmy! W katedrze doznaliśmy rzadkiego uczucia, było tam jasno i ciepło, nie było złota, tylko biel i witraże, a ogrom budynku nie przytłaczał, tylko dawał poczucie spokoju.
Salzburg – elegancja, styl, romantyka, taki mały Wiedeń. Bardzo mi to miasto przypadło do serca.
Będzie fotoreportaż, ze wszystkich wycieczek, ale jeszcze trochę potrwa, bo nas obecnie inne rzeczy absorbują.
Na 2012 mamy inne plany urlopowe, Tyrol nie będzie pasował w terminarz, już się „odmeldowaliśmy” w Hinterbichl. Ale 2013!!
Ludzie podziwiają góry, morza, a nie zdumiewają się nad sobą.