Meksyk i Maya
Wielkie czekanie na urlop…
…błyskawiczne dni i powrót do codzienności. Tak wygląda w skrócie nasz miniony czas. No, z tym ostatnim punktem jeszcze walczymy – wczoraj pierwszy dzień pracy i tak bardzo nam się nie chciało! Tak bym chętnie mojego kumpla – budzik – zamieniła na orzech kokosowy. Przynajmniej bym mogla jedno drugim potłuc.
Ale to nic nie szkodzi, poza nadwagą (niestety nie tą w walizkach), przywieźliśmy trochę miłej opalenizny, miliony zdjęć i nieskończone wrażenia, z których będziemy ssać energię przez następne miesiące.
Przeglądamy zdjęcia i wracają urlopowe przeżycia. Oj, chętnie byśmy jeszcze tam pobyli.
Będzie fotoreportaż, będą opisy – nie chcę się powtarzać, ale parę myśli skreślę.
Celem wojażu był Jukatan w Meksyku z historią Majów. Pierwsze cztery dni było zorganizowane, grupowe zwiedzanie Jukatanu. Grupa była nieduża, 25 osób, większość leciała z nami samolotem, autokar super wygodny, kierowca Edgar znał potrzeby swoich gości, pilotka mówiła bardzo dobrze po niemiecku i opowiadała nam tak dużo i tak ciekawie, aż było szkoda, że nie można było wszystkiego zapamiętać.
Objechaliśmy Jukatan, dziennie 200-300 km, a w czasie jazdy regenerowaliśmy siły na następne eskapady.
Dżungla, dżungla, wioska Maya, dżungla, wioska Maya, dżungla – to były najczęstsze widoki.
Dużo było czasu trochę podumać nad obrazami, które migały za oknami.
Pytano nas, czy było dużo biedy. Ale co to jest bieda? kto jest biedny? Dla mnie jest biedny, kto nie ma środków na życie i nie może tego zmienić.
Ale dlaczego ktoś ma swoje życie przeinaczyć, bo my tak chcemy, bo nam to wtedy łatwiej pojąc i wsadzić w ramkę? No i porównać z własnym!!
Dlaczego nazywamy biednymi ludzi, którzy tradycyjnie żyją w lepiankach pokrytych liśćmi palmowymi, jedzą placki kukurydziane (zawsze świeże, bo lodówek nie ma) i śpią w hamaku? W lepiankach jest dość czysto, ludzie się uśmiechają, nie narzekają, nie kradną – wszystkie domy stoją otwarte, odżywiają się zdrowo i bez chemii, pomagają sobie nawzajem. My śpimy w kilku pokojach, każdy we własnym łóżku, ale czy śpimy lepiej niż rodzina Maya, która wraz z dziećmi ma miejsce w jednym hamaku? To czemu bezsenność jest takim wielkim tematem w naszej kulturze?
Co daje nam prawo do przekonania, że nasza wiara jest tą jedyną właściwą? Dlaczego nie umiemy respektować innych przekonań? Czy Maya składający kurę bożkowi Kukulkan jest naprawdę gorszą istotą niż ten w pierwszym rzędzie przed naszym ołtarzem? Nooo… już zamilczę.
Jednak chrystianizacja nie pozostała bez śladów. W niejednym kościele chrześcijańskim zbudowanym z materiału zburzonych osad i świątyń pulsuje może duch obcych nam boskości. Kto wie? i tak tego nie zrozumiemy.
W domowych ołtarzykach stoją Madonna i Chaak harmonijnie obok siebie, Maya modłą się do swoich symboli i do naszych – i tu widzę ich wyższość nad nami!!
Maya ma hamak, telewizję satelitarną i świeżą kukurydzę i jest zadowolony. Jego potrzeby są skromniejsze niż nasze. A Ty? naprawdę jesteś czymś lepszym? Umiesz być zadowolonym? Nie, to nie to uczucie, które ci rozgrzewa serce, bo masz lepszy samochód niż sąsiad…
Czy kultura Mayów naprawdę upadła? Nie! Zachowują język, dialekty, tradycje, system cyfrowy, kalendarz, ubiory. Tylko to, jak tradycyjnie żyją, nie podoba nam się, nazywamy to biedotą. A świątynie zostały opuszczone – to jest normalny bieg czasu. My też dziś nie robimy na starych zamkach za pachołków – chociaz we własnych przekonaniach każdy z nas byłby akurat wielkim panem.
Wiedza Mayów się zagubiła? Nie. Kiedyś posiadali ją tylko kapłani i umieli sobie tym podporządkować lud. Tak, jak w Egipcie i innych kulturach. Dziś Maya mają szkoły, telewizję i internet. A skąd mieli wtedy tą fascynująca wiedzę, której pojęcie nie mieści się w naszych szkolonych, wystudiowanych, wyniosłych głowach? Mieli klucz, którego my nie mamy: sztuka obserwowania i cierpliwość.
Zwiedzamy dziś piramidy i przykro nam, że ta mądra kultura upadła. Nie, po prostu się zmieniła przez setki lat. Bo nie tylko nam dał Bóg prawo zejść z drzew. No, ok, niejeden jeszcze czeka na windę.
A przy piramidzie Chichen Itza mieliśmy niespodziankę dnia! Jennifer Lopez kręciła najnowsze Video i tak powiewała w podskokach jedwabnymi szatami o wzorze węża (to na pewno ku czci Kukulkana, na którego schodach się pokładała), że aż jej pupę podglądaliśmy. Nasi chłopcy wysunęli lufy i uwieczniali co się dało.
Pomijam opisy miast, Cancun – tętniące nowoczesnością i elegancją, Merida, czy Valladolid z kolonialną historią.
Ale urlop na Jukatanie, to nie tylko Maya.
To również byczenie się. I to jakie grzeszne!!!
My jesteśmy już trochę rozpieszczeni Karaibami i resortami Iberostar – wiemy, co nas czeka, wiemy czego chcemy i jesteśmy gotowi za to odpowiednio zapłacić. Ale jeszcze się nigdy nie rozczarowaliśmy.
Niezapomniane zostaną nam legwany, wszędzie i zawsze. W resorcie nawet pochodziły pod leżaki, obok bawiących się dzieci.
W hotelu nie ma ścian, wszystko jest otwarte, do baru, lobby, wchodziły pawie, aguti, bażanty. Tylko wszystkie restauracje były obciągnięte siatką – to było nam nowe. Acha! Małpy rządziły w lasku tropikalnym, który był uroczo usytuowany w środku resortu. Małpy łaziły po dachach, siadały na balkony i nie zrobiłyby stopu przed nakrytymi stolami. Albo bufetem!!!! I wrzeszczały, o rany!
Urlop w Iberostar all inclusive to również jedzenie. Tym razem mieliśmy najlepszego kucharza ze wszystkich dotąd. Trudno było się hamować. Co tam. Na lotnisku ważą tylko walizki. A w domu i tak trzeba znów oszczędzać na następny urlop, to nie będziemy już jeść. Jak przeszłam cały bufet, to miałam ruch i pęcherze na piętach.
No i te koktajle… O 10:30 otwierali już pool-bar. I tak do wieczora, do wyboru, do koloru. Ale nigdzie nie widziałam podpitych osób. Ok, my szlismy po show, ok 23:00 spać i w obleganym przez Amerykanów barze w wodzie („moczyjaja”) nie wysiadywaliśmy.
Biały piasek był tylko klasy 1.b . Przed laty zniszczono naturalną rafę koralową, chociaz natura coś sobie przy tym myślała. Spowodowało to, że prądy się zmieniły i woda spłukuje plażę. Człowiek próbuje naprawić swoją zarozumiałość. Wrzucono wory z piachem przed brzegiem – wyglądały jak wieloryby, ale teraz ich już nie było. Plaża jest teraz regularnie podsypywana, jednak każda fala zabiera spowrotem co jej. Dlatego zdjęcia z Playa del Carmen pokazują co roku inną plażę. A piasek był niestety nie do porównania z białym, mącznym piaskiem z Dominikańskiej Republiki, który przy brzegu był twardy jak beton i mogłam wspaniale odbywać codziennie moje dalekie spacery. Tu był miękki, nogi się zapadały, tu i tam trafiła się muszla, czy kamyczki. Jak wróciłam po godzinie, czy dwóch – to resztkami sił w zmęczonych nogach mogłam już tylko krótko przy barze stanąć, żeby wziąć Tequila sunrise i Blue Hawaii i dopełzać do leżaków, gdzie Juruś delektował po śniadaniową drzemkę.
Mimo dobrego jedzenia, Juruś nosił mnie na rękach (i na plecach i na brzuchu) godzinami. Ach, fajnie było. A jak doszliśmy … do brzegu poolu to mówił słodko: no już, złaź.
Starczy na razie. Dni minęły, wspomnienia zostaną.
Więcej opowiemy na „Podróżach„. Zajrzyj za kilka dni.
Najniebezpieczniejszy światopogląd mają ludzie, którzy nigdy nie przyglądali się światu
Wilh.v. Humboldt