Minione lata.
Minęła nam 31 rocznica ślubu. Wiosenna atmosfera i Świąteczny nastrój powodują radosne odczucia, ale i przemyślenia. Natura budzi się, a co z resztkami z zimy? Sprzątnięte? Zróbmy miejsce na nowe.
31 lat wspólnej drogi, która nie zawsze była gładka, czasem leżały kamienie, czasem były wyboje, czasem musieliśmy przeskoczyć urwiska. Ale przeważnie świeciło nam słońce i grzało nas, kiedy odwalaliśmy przeszkody, albo braliśmy rozpęd do skoku. Dziś idziemy utartym szlakiem, wiemy jak sobie pomóc, gdy się ktoś potknie, jak się podeprzeć, kiedy zabraknie sił. Idziemy dalej. RAZEM. SILNI.
I gdy patrzę wstecz, to mogę powiedzieć: tą podróż podjęłabym bez zastanowienia znów.
Ale nie o nas chcę pisać.
Z obrączką mamy nie tylko wybrana osobę u boku, ale i całe zaplecze rodzinne. 31 lat związku z osobami, które są bliskie kochanej osobie, nie pozostają bez wpływu na nas samych.
Odczuwam silną potrzebę spisać parę moich myśli i zamknąć tym ten rozdział mojego życia. Zamiast prać firanki, oczyszczam moje myśli, żeby mieć więcej miejsca na piękne i pozytywne.
Jako pierwsza „obrączkowana” miałam szczęście, że trafiłam na osoby, które mnie przyjęły do rodziny jak kolejne dziecko, traktowano mnie na równi z własnymi dziećmi, czasem nawet lepiej. Miałam drugich rodziców. Dobrze się czułam w tym gronie. Doznałam wiele serdeczności, miłości i zawdzięczam im wiele pięknych chwil i wspomnień. Przez 28 lat bardzo dobrze się rozumieliśmy, obchodziliśmy się ze sobą szczerze, obdarzono mnie prawie bezgranicznym zaufaniem. Mieszkaliśmy kilka lat razem, respektowaliśmy się, akceptowaliśmy siły i słabostki, nigdy nie mieliśmy problemów (spięcia pochodziły z innego źródła) – prawie nieprawdopodobne, żeby tak dobrze się rozumieć z teściami i… teściową. Z kawałów mogę się śmiać, ale nie mają potwierdzenia w moim życiu. Za to moglibyśmy wiele fajnych sytuacji powspominać, własnych kawałów, które napisało nasze wspólne życie.
Miałam najlepszych teściów! Staraliśmy się nie pozostać dłużnymi i chętnie odwdzięczaliśmy się sercem i miłością (i inną pomocą, szczególnie w trudnych latach). Byliśmy: ukochanym synem, najlepszą synową i najukochańszą (pierwszą) wnuczką. A to się nie wszystkim w rodzinie podobało.
Dziękuję Wam za 28 lat. Dziękuję Wam za syna. Dziękuję za wszystkie dobre ślady, które pozostawiliście w moim życiu.
Pamiątka ze wspólnych czasów:
Niestety życie nie zawsze gra według naszego scenariusza. Dawne wspomnienia zastąpiła gorycz. Jurek często pisał na swoim blogu o obecnej sytuacji. Nie zawsze popierałam to i czasem udało mi się emocje trochę złagodzić. Ale blog był dla niego wentylem, żeby się ratować, żeby nie zwariować. „Hej, to ja! Jestem! Zyję! Jestem Waszym synem!” Czasem prowokował, oczekując reakcji. Zawsze miał nadzieję, że jego rodzice będą czytać, albo ktoś im to przekaże. Niestety donoszono im przekręcone informacje i „tego” już nie chcieli czytać, choć nikt z nich nie wiedział, co Jurek przez trzy lata pisał.
Chociaż inaczej żyjemy, to jestem pewna, że znajdziemy się kiedyś w tym samym miejscu, co moi teściowie – może wtedy nam powiedzą dlaczego tak się stało, co zrobiliśmy tak strasznego we wrześniu 2005, że zasłużyliśmy na karę wykluczenia z rodziny? Milczenia? Dlaczego dopuścili, że sytuacja tak się rozwinęła? Dlaczego upór rządzi teraz uczuciami?
Tu chciałabym (wbrew innym źródłom) podkreślić, że nigdy nie chcieliśmy zerwać kontaktów z rodziną, ani że Jurek „odwrócił się” od niej, czy „jej wyrzekł”. Podjęliśmy wiele starań, niestety bezskutecznie, ale zawsze wypowiadaliśmy, że zależy nam na powrocie dobrych stosunków z rodzicami.
W żadnego „z rogami” nie wierzymy, ale wierzymy w zło ludzkie. A to bierze czasem górę. Ale dziękuję tacie za wszystkie próby pojednania, niestety o pokój nie można negocjować tylko po jednej stronie frontu.
Inne myśli nachodzą mnie o innych członkach rodziny (rodzeństwie).
Jeden ogłosił się za rodzinnego oratora i poczuwał się, żeby nas regularnie traktować tekstami „w imieniu całej rodziny”, mailami wysłanymi często późną nocą, w stylu, którego nie chcę komentować. Druga osoba zawsze się dobrze rozumiała z oratorem i już za naszych czasów w Polsce dochodziło do stresu przeciwko nam (bardziej mnie) kiedy byli razem. Ale, kiedy byliśmy z nią sami, rozumieliśmy się dobrze – również powierzyła moim (i naszym) uszom parę poufnych myśli… No, cóż. Do obu osób pomyliłam się bardziej niż myślałam. Trzecia osoba, młodsza od naszej córki, doszła do trójcy w ostatnim czasie (po 2005). Wykluczyła nas, co prawda ze swojego życia w styczniu `07 i zaprzepaściła tym możliwą szansę na poprawę, ale czuła się uprawniona dwa razy na nas podnieść głos. Tu nasze rozczarowanie jest szczególnie wielkie, bo zawsze staliśmy po jej stronie, a miała trudną sytuację osobisto-rodzinną.
Trójca zarzucała nam w różnej formie często tchórzostwo (nawet anonimowo…).
Prostuję: to my pisaliśmy, telefonowaliśmy, chcieliśmy przyjechać, chcieliśmy rozmowy.
A autorzy słów milczeli i kazali nam milczeć, albo odezwali się w stanie dodanej odwagi. Mamy odmowa naszego przyjazdu, na pewno miała czyjeś poparcie, a może to był czyjś pomysł? Ciekawi jesteśmy, kto poddał myśl, żeby się z nami w 2007 spotkać w restauracji, bez zaproszenia syna do domu rodzicielskiego… A tato przekonywał nas kilka tygodni, że dom stoi nam tak!! serdecznie!! otwarty.
Przez wszystkie lata najmniej rozumiałam się z oratorem, nasze drogi nigdy by się nie zeszły, gdyby nie moja obrączka. Nie lubiliśmy się, z wzajemnością. Nieraz słyszałam obraźliwe słowa pod adresem mojej rodziny (musiało coś mocno kluć), chociaż do dziś nie umiał mi powiedzieć gdzie i kiedy doznał tych cech, które mi wymawia. Jednak starałam się respektować uczucia mojego męża do brata. A przykładów mojej dobrej woli mogłabym zaraz naliczyć. Jak i wiele odwrotnych w drugą stronę (no i kilka pozytywnych też, bo nic nie jest tylko dobre albo złe).
Orator zarzucał mi, że mieszam się w sprawy rodzinne.
Dla jasności: mnie nie interesuje TWOJA rodzina, tylko ta MOJEGO męża i mojej córki. A do tej rodziny należę tak samo, jak twoja żona i mąż twojej siostry. Ostatnie trzy lata nie „mieszałam się do rodziny”, tylko wypowiadałam we własnej sprawie.
Było to wesele (Jurka i – ) – mojej córki, rodzina była – moimi gośćmi, a wiele godzin nawet tylko moimi, w – moim domu, to – moja córka płakała po swoim weselu. To mnie osobiście stawiano absurdalne zarzuty. To ja byłam imiennie obrażana, nie tylko w osobistej poczcie, ale również w otwartym portalu Nasza Klasa. Jurek był tu nawet wyzywany od „chorych idiotów”. Nikt z rodziny nie zareagował, chociaż tatę listownie informowaliśmy (z kopiami), z prośbą o powstrzymanie i wpływ. A najmłodsza z trójcy nawet wyraziła zrozumienie i poparcie.
W latach zerwanych kontaktów miedzy oratorem i rodziną, chciano z nami nieraz prowadzić poufne rodzinne rozmowy o nim, ale Jurek zachował się zawsze lojalnie i neutralnie.Ważę się głośno wątpić, czy ta osoba teraz też tak postępuje.
Ale jedną cichą satysfakcję mam: to nam, a szczególnie mnie!! zawdzięcza on jeden bardzo ważny moment w swoim życiu, który doprowadził do wielkiej zmiany. Kto wie, jakby lata minęły i jaka by dziś była jego pozycja, bez mojej reakcji wtedy. My wiemy o co chodzi, to starczy!
My dużo tu rozmawiamy o naszych problemach i sytuacji rodzinnej. Wbrew informacji oratora , że ”nas wreszcie zapomniano i nikt w domu już nie mówi o nas” – zainteresowanie nami jest bardzo wysokie. Aż dziw, jak szybko wiadomości o nas wędrują między Polską, Zachodem i Południem. Zbieramy też całą pocztę i wszystkie dowody kontaktów. Może dla wnuków: „ocalić od zapomnienia, cześć 2” (cześć 1. wywołała przed laty wiele łez wzruszenia), żeby wiedzieli dokąd sięgają ich korzenie.
A kto wie, na co się jeszcze przydadzą? Dwa komentarze naszych blogów dały nam do myślenia: „komuś zależy, żeby się nie poprawiło” i „jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”.
Ja mogę dobrze żyć bez przyżenionej rodziny, mam własną. Ale zostanę na zawsze z nią związana przez mojego męża i córkę. Boli mnie bardzo, że Jurek tak długo cierpiał, że nadal go sytuacja męczy, bo martwi się o wiek rodziców, przemijający czas i konsekwencje tego (…). Przykro mi bardzo za moją córkę, która straciła ukochaną babcię i dziadka i też do dziś nie wie dlaczego. „Za to, co my zrobiliśmy rodzicom” – ale do dziś nikt nie ujął w słowa i nie uświadomił nas, co to było.
A co wy zrobiliście waszemu bratu… – może kiedyś wasze dzieci zrozumieją, co tu się odegrało, może kiedyś dopytają – do tego czasu życzę wam spokojnego snu.
Co bym dziś zmieniła, gdybym mogła cofnąć czas do września 2005?
– Rodziców – do nas, a reszta na kwatery, oddzielne!. Myśleliśmy, że będzie co prawda ciasno, ale wesoło, mieć wszystkich na kupce. Powstała przez to sprzyjająca sytuacja, jak 30 lat temu… Anegdotka: rano oratorowi nie chciało się jechać na ślub cywilny, wolałby jeszcze pospać, bo długo w nocy siedzieli z siostrą. Nic dziwnego, że byli zmęczeni i nie mieli ochoty się bawić.
– Na czas byśmy wyjaśnili oczekiwaną pomoc kuzynów w sprzątnięciu sali. Albo by się zgodzili, tak jak myśleliśmy i byłoby ok, albo by młodzi zamówili sobie przyjaciół. Kuzyni poszliby sobie spokojnie do miasta, a para młoda nie musiała by sprzątać sama. Może by Jurek wtedy uniknął szpitala.
Zostaliśmy zdetronizowani i zwolniły się trzy pierwsze miejsca w rankingu rodzinnym. Czy są na nowo obsadzone?
Nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy.
Może kiedyś jakaś serdeczna neutralna osoba, która zna nas i nasze wpisy, przekaże je starym rodzicom i teściom i waży się podjąć rozmowę, bez świadków. Dopóki nie staniemy przy jakimś grobie, nie tracimy nadziei.
*** Miłość do kogoś sięga aż po wronę siadającą na dachu jego domu. Nienawiść zaś obejmuje nawet mury miasta, w którym ta osoba żyje. (orientalne)***