Nokia Night of the Proms
Czas mija. Znów przewracamy kartki w kalendarzu. Ostatni miesiąc się zaczął. I to jak! Zimowo!
Nawet nas zasypało, a my nieprzyzwyczajeni. I do tego sąsiad, który często w zimie naszą szuflą (stawialiśmy zawsze pod ręka, żeby nie szukał za długo) odśnieżał wspólne wejście i chodnik, ma problemy z kręgosłupem, więc chyba w tym roku przyjdzie nam samym zap…
Ale co tam – każdy dzień zbliża nas do wiosny. A po drodze jeszcze Święta.
W tej zimowej atmosferze podążyliśmy tradycyjnie do Frankfurtu na koncert Nokia Night of the Proms. Rok oczekiwania (bilety przed oczyma) kończy się zawsze w grudniu i następuje kulminacyjny ewent. Jak co roku, ta sama hala, 10 000 publiczności, te same miejsca (no, prawie), przyjemność dla oka i ucha. Chociaż z tym uchem było w tym roku trochę pod górkę. Technik tonu widocznie miał płacone na akord, więc tych akordów wrzucił na maxa i nagłośnił salę jakby chciał z Czajkowskiego zrobić techno-party.
Wiele osób (my też) oceniło w internecie negatywnie słabą jakość tonu, było za głośno, a przesterowane dźwięki kolidowały z oczekiwanym przeżyciem.
Za to Jurek nie słyszał swojego tinitusa, a ja dostałam basami masaż żołądka. Może dobre na trawienie.
Program (u Jurka na blogu jest więcej) jest zawsze mieszanką. W każdym koncercie są rzeczy, które jednemu się bardziej podobają, drugiemu mniej.
W klasycznej części było tym razem dużo Czajkowskiego, pasował super! Wirtuoz skrzypek – wspaniały.
Pop przejęli m.i. Boy George, Cliff Richard, jak zwykle John Miles. Można tylko westchnąć: Oooooh. Aaaach.
Grupy Lichtmond nie znałam przedtem, ale przypadła mi bardzo do gustu.
Cały wieczór, mimo owej techniki, pozostanie niezapomniany!!
Następne bilety już są i znów kręcimy się w kółko, słuchamy jeszcze „na ciepło” CD 2010, czekamy na lato i oznajmienie nowego programu, liczymy czas do grudnia 2011. Trzeba trzymać się tradycji, szczególnie takich fajnych.
Od muzyki piękniejsza jest tylko cisza.