O dwóch takich, co szukali gwiazd.
Pewnego wieczoru…
W stajni robi się coraz ciszej, stoję w moim boksie, obok i naprzeciwko moje koleżeństwo. Parskamy sobie trochę po cichu między szczeblami. Dzień się kończy, treningi zakończone – co te dwunożne istoty widzą tym, żeby nam na grzbiety kłaść koce, siodła, pasy, rzemyki – tylko po to, żeby tam siąść i z góry decydować, w którą stronę mam iść, jakim krokiem stąpać, jak trzymać głowę i kiedy tą zabawę skończyć. Ach, niech sobie myślą, że to ich rządzenie…
Ale ja te zabawy lubię i dobrze mi tu. Mam boks z balkonem, mogę sobie wyjść na dwór kiedy mi się chce. Siano jest świeże, marchewki lubię, smakołyki też dają.
Ostatni dwunożny opuszcza korytarz i gasi światło. Cisza.
Halo… Halo… Jesteście? Hej, jaki był twój dzień?
Poczekaj podejdę trochę bliżej do bramki. O? No? bramka się otwiera. Halo kumpel, jestem na korytarzu. A ty? Już nikogo nie ma, jesteśmy sami. Popróbuj też, pomogę ci…
Noc nad stajnią. Ciiicho. klak, klak, klak…. cichoooo… klak, klak. Tak się staramy iść na palcach, udałoby się, żeby nie te podkowy.
Idziemy na spacer. Najpierw na łąkę koło stajni, potem na plac. Wszystko wygląda tak tajemniczo i niezwykle. Wszystko jest takie interesujące, puste, pachnie inaczej. Wierzba szumi i jest taka czarna, gdzieś prycha jakiś kumpel. Idziemy do drugiej stajni? Zobaczymy co robią. Eeee, śpią. Co to nad nami? tak dużo małych lampek? To te same lampki, które widzę zawsze z balkonu. One nie gasną, jak nasze na korytarzu, a jedna jest duża i okrągła i się uśmiecha.
Cichooo, klak, klak. Wracamy.
O!O!O!!!! worki! stąd nabierają zawsze paszy do naszych koryt. Co oni mogą, to my też! Tu jest jeszcze jeden wór, z marchewką. O, a tu z owsem. O, jakie smaczne. Co mi będą przydzielać, najem się.
Mój brzuch się napełnia, jem bo mi smakuje… A co weszło, musi też wyjść…
Uwaga, słyszę kroki! Chowamy się, nikt nic nie zauważy. Cicho, klak, klak, klak…
Może tak odbyła się noc w stajni. Trudno sobie wyobrazić, co myśli koń – ma taka dużą głowę.
Oczom wczesnej osoby ukazał się obraz zniszczenia i pogromu: rozerwane wory z paszą, rozwalone siano, kulające się marchwie, rozdeptane kupy, puste dwa boksy.
Paniczne szukanie, aż uwidocznił się koński grzbiet w miejscu, co nie jego.
Telefony do właścicieli: wstawać, konie narobiły marasu, niebezpieczeństwo kolki.
Obie szkapy pokładały się cały dzień, obżarte – bo konie nie mają poczucia sytości i żrą bez umiaru. Właścicielki trzymały je w ruchu, na placu, w kieracie, na powrozku przez łąkę. A jedna tylko się dziwiła, gdzie odkryła duże odciski podków – bo taki rozmiar maxi jest tylko raz w tej stajni. No, gdzie was nosiło?!!
Dzięki, że nocne wybryki ograniczyły się tylko na teren stajni i konie nie poszły sobie na spacer po autostradzie. A przeżarte bebzuny rozeszły się i nie pozostawiły żadnych weterynaryjnych rachunków.
Sięgajmy po gwiazdy. Może ich nie zdobędziemy, ale nie ubabramy sobie rąk błotem.