Plany
Właściwie powinniśmy teraz znajdować się nad Atlantykiem i liczyć ostatnie godziny do lądowania na Jukatanie w Meksyku.
Ale życie płata czasem figle i nie trzyma się zaplanowanych przez nas terminów. Zamawiając podróż pół roku wcześniej, wychodzimy z założenia, że świat będzie się po utorowanym szlaku dalej kręcił. Ale czasem mu się czknie i tak, z nieprzewidzianych względów, przesunęliśmy podróż na następną wiosnę (jesień już „zajęta”).
Co tam! Piramidy Majów stoją już tyle lat, to postoją jeszcze roczek. I małpy w hotelowym parku też na pewno za rok będą. Jedynie może się zdarzyć, że obok dobudują nowy resort i trzeba będzie parę minut dalej iść wzdłuż fal, żeby opuścić hotelowe plaże i dojść do naturalnej niezabudowanej – takiej właśnie karaibskiej plaży, jakie znamy z pocztówek. To nic. Ja uwielbiam plażowe spacery.
A na karaibską pogodę też już nie dają gwarancji. Sąsiad wrócił akurat z Kuby, biały jak przed urlopem. Z 14 dni mieli jeden słoneczny upalny dzień, reszta pochmurna (choć przy 27 stopniach) i deszczowa. No, masz, spełniło się marzenie.
I jaki byśmy mieli stress ostatnie dni!! Najpierw strajk pilotów – setki lotów odwołane. Przedwczoraj szturm, orkan – dojazdu do Frankfurtu nie było, lotów też nie. Siedzielibyśmy na walizach i w nerwach, czy odlecimy czy nie.
Widocznie dla nas tak miało być.
Ale według naszej dewizy, która (przeważnie) pomaga nam w rozczarowaniach i innych kryzysach, mówimy sobie:
Kto wie, na co to dobre?