Polskie widokówki, 2. Domy stare i tajemnicze.
Jak już pisalam, w czasie ostatniego pobytu w Mrągowie mieszkaliśmy w hotelu Anek. Jakby symbolicznie, hotel ten leży w sąsiedztwie domu z trylogii „Prowincja…” Kasi Enerlich.
O Kasi pisałam już kilkakrotnie, bo to moja pokrewna dusza, chociaż dotąd nie znałyśmy się osobiście. W zeszłym roku miałyśmy spotkanie w planie, ale Kasia była akurat na „obważankowej podróży”, którą opisała potem w „Prowincji pełnej słońca”.
Tym razem udało nam się spotkanie. Kasia przyszła do hotelu i była właśnie taka, jak sobie ją wyobrażałam. Od pierwszego momentu rozumiałyśmy się, jakbyśmy się znały 100 lat. Kasia przyniosła mi Donnerstein – stożkowy kamień, o którym mówiono na Mazurach, że to piorun uderzył w ziemię i spalił piasek, starzy ludzie nosili często takie kamyki w kieszeniach, bo miały chronić od pioruna. Jako dzieci zbierałyśmy z kuzynką te donnersteine na piaszczystych mazurskich drogach, miałyśmy pełne puszki tych kamieni – a później nigdy już ich nigdzie na świecie nie znalazłam. Dziś wiem, że to są belemnity, skamieliny, ale wersja z piorunami bardziej mi się podoba, bo to moje dzieciństwo. Ot, taki drobiazg, a tyle radości! Leży teraz na ramie TV, wraz z kryształami górskimi z Alp.
Odkryłam miłe ogniwo, które nas łączy – nasz „stary dom”. Kasia spytała przy kawie „A gdzie ty mieszkałaś?” „Na … ulicy”, „…??? Ale nie w tym pięknym domu?”. „Hmm, jeżeli myślisz ten dom… to tak, tam właśnie mieszkałam”, tam spędziłam dzieciństwo i później wiele czasu, aż do opuszczenia Polski.
Ja tam urosłam, a Kasia siedziała jako dziecko w trawie niedaleko i snuła marzenia i fantazje o „tajemniczym domu”. Ciekawa byłabym, czy moje wspomnienia dalekie są od Kasi fantazji – ale na to potrzebowały byśmy trochę więcej czasu. Opowiadać bym mogła dużo i długo: moje dzieciństwo było piękne, wśród pól i chabrów, stoków lnianych i wykopów poligonowych, zawalonego mostu, jeziorka w starej żwirowni, pod okiem babci i w towarzystwie brata i kuzynki. Taaak, te mury opowiadają dziecięce historie – trzeba się tylko wsłuchać. Tam są moje korzenie, stamtąd do dziś czerpię energię, chociaż wiele się zmieniło.
Kasia, wciąż w poszukiwaniu inspiracji pisarskich, zainteresowała się też moją mamą, która mogła jej dać wiele informacji o Mrągowie z czasu wojny – więc spotkałyśmy się jeszcze raz. Oba spotkania pozostaną nam niezapomniane! A na pamiątkę mam najnowszą książkę „Czarodziejka jezior” z osobistą dedykacją.
Następna „Studnia bez dnia”, o Toruniu, będzie już za trzy tygodnie w handlu.
Dziękuję, Kasiu, że mimo pełnego kalendarza znalazłaś czas.
A w czasie spotkania na kawie w „starym domu”, nowy właściciel przekazał nam zakurzoną walizkę, którą znalazł na strychu. Były tam stare książki, ale i też stare pożółkłe papiery rodzinne, przepustki, świadectwa, aż strach było te papiery kartkować! Miedzy innymi był nawet akt kupna domu z 1932 roku. Ciekawe było oglądanie i czytanie tych skarbów. Jakby się koło wokół domu zamykało.