Tirol 2013
No i znów czekaliśmy na urlop, liczyliśmy dni. Tak się fajnie przewijają odpoczynkowe dni miedzy praca i codziennością. I już minęły.
Kilka lat byliśmy jesienią w Tyrolu Wschodnim – w Austrii.
Tym razem chcieliśmy zobaczyć cos innego i wybraliśmy Alpy 20 kilometrów dalej od „naszego” miejsca, ale po włoskiej stronie – Tyrol Południowy, niedaleko Cortiny, dolina Ahrntal, miejscowość Rein in Tauers.
Tyrol Poł. stracił w 1919 r. przynależność do Austrii i został przyłączony do Włoch. Do dziś Tyrolczycy uważają się bardziej za Austriaków niż za Włochów. Mówią po niemiecku, wszystkie napisy i nazwy są dwujęzyczne.
Jakoś od początku wszystko się odwracało przeciwko nam. Jakby Tyrol Południowy nas nie chciał.
Urlop zamówiony w lutym – krótko przed terminem okazało się, że hotel jest przeładowany. No super. Ale po kilku mailach – pani oferowała okoliczne hotele, ale nam się nie podobały – pozostało dla nas bez zmian.
Jurek miał problemy zdrowotne – o rany! możemy jechać? zostać?
Moja szefowa się pomyliła i zaplanowała mnie w dzień odjazdu do pracy – trzeba było szukać zastępstwa.
W drodze korki – polegaliśmy na nowoczesności nawigacji “automatycznym prowadzeniu” – i dwa razy zjechaliśmy według podanej propozycji. Super! zamiast 6 godzin jechaliśmy 10.
Na miejscu co rusz trafiały nam się też mniejsze i większe kłody pod nogi.
Wleźliśmy na górę, żeby zobaczyć zamek – a tu wstęp tylko z przewodnikiem.
Podeszliśmy do kawiarni, bo widzieliśmy już raz taaaakie smaczne torty – ha! zamknięta, dzień wolny.
Jurek chciał bulkę z jedną specjalną pieczenią – widzieliśmy dzień przedtem kartkę na drzwiach. Siedzieliśmy na ławce przed sklepem mięsnym, aż pan otworzył po przerwie… jo!! tą pieczeń mają tylko dwa razy w tygodniu, ale dziś nie.
Hotel “Bacher” był ok, ale nie do porównania z “naszym” w Hinterbichl. Trochę dziwne były tam zwyczaje, ale nasza córka była tydzień wcześniej również w Tyrolu południowym, koło Meranu i opowiadała podobnie, więc widocznie “co kraj to obyczaj”.
Np. wszyscy goście przyjechali jednego dnia, każdy dostał stały stolik. Jedzenie wieczorem było smaczne, 5 dań. Ale mało wyboru – rano stały na stolach karty z menu i długopis, dwa z czterech dań były do wybrania. Zupę – rosół mieszaliśmy sobie sami z paroma różnymi dodatkami. Sałatki z bufetu były bardzo smaczne. Potem było jedno danie wybrane z dwóch, drugie danie wybrane z dwóch i jeszcze deser. Porcje były małe, ale razy pięć – więc było dość. Chociaż ja wolę, jak mi coś smakuje, najeść się jedną rzeczą, a nie ciupciać po pięciu talerzach.
Lóżka skrzypiały strasznie!!! O rany! Myślę, że w tym hotelu nikt nie ważył się ich używać do innych celów niż spanie… A i sen był ciągle przerywany, kiedy jedno się obracało, to drugie się budziło.
Widok z balkonu na szeroką słoneczną dolinę.
Okolica alpejska – nasze Rein leżało wysoko, na 1500 metrów, ostatnie 16 km musieliśmy wysoko jechać, przez przełęcz, przez serpentyny, wzdłuż potoku i wodospadu. Pięknie.
Jednak brakowało nam do końca tego CZEGOS, nie zauroczyło nas jak Hinterbichl i tamte góry. Dolina nie wzbudziła w nas dość ciekawości, żeby chcieć tam wrócić.
Każdy dzień wykorzystaliśmy fajnie i napakowaliśmy wrażeń. Byliśmy na wysokiej wędrówce na 2500 m, zdobyliśmy wodospady, byliśmy w Cortinie – to już Włochy, zobaczyliśmy ziemne piramidy, przeszliśmy się po tamie i widzieliśmy krowy na zielonym dywanie.
Więcej zdjęć jest w albumie.
Jurka jednak męczyły trochę pobolewania i podkradały nam obojgu przyjemność i energie. I tak, bez większego żalu, zdecydowaliśmy się na wcześniejszy powrót.
Po drodze zajechaliśmy jeszcze do wieloletniego przyjaciela. Tam spędziliśmy parę miłych godzin, naśmialiśmy się przy kolacji z 9 kotów i kotków i nasłuchaliśmy gęgania setki gęsi (ładnie sobie rosły na listopad…) i spaliśmy w orientalnym pokoju.
I po urlopie.
Ale żeby cieszyć się znów na przyszłość i mieć czasy do liczenia – to już zamówiliśmy Hinterlichl na jesień 2014.
Najważniejszą częścią podróżnego bagażu jest i pozostanie radosne serce.