Wpychacz
Spełniliśmy sobie jedno z Jurusiowych marzeń – kupiliśmy nową kuchenkę indukcyjną. Juruś gotuje, to dostaje wszystko, co sobie życzy do kuchni.
Jest nowe – starego trzeba się pozbyć.
Nie ma problemu, niedaleko mamy deponię odpadów i każdy może podjechać i oddać swoje śmieci. Czasem trzeba coś zapłacić (np. meble), a elektryczne rzeczy i ścinki ogrodowe są darmowo.
Ludzie nie chcą sobie zawalać miejsca, więc chętnie korzystają z tej formy i raz dwa robi się długa kolejka przed bramą.
Trzeba przejechać przez wagę – dla większości takich jak my to bez znaczenia, bo się mówi co się ma i pan kieruje dokąd podjechać. Ale jak któryś samochód jest ważony, to reszta musi czekać. W tym problem.
Pojechaliśmy zaraz po ósmej, dopóki inni jeszcze śpią. Przed nami jechał samochód z kuchenką. O, patrz, ten też sobie kupił indukcyjną, haha.
Z daleka już widzieliśmy wielką ciężarówkę na wadze i trzy samochody czekające w kolejce. Ta kolejka stoi po drugiej stronie dojazdu, nie bezpośrednio za wagą, żeby droga była przejezdna. Pan może nie tak często podjeżdża i może myślał, że to są parkujące samochody. Chwilę się wahał i podjechał za ciężarówkę.
Ohhh!!! tuuuut tuuuut tuuuut. No… teraz już powinien załapać, że się wcisnął przed inne czekające. Ale nic, stoi twardo, nic nie słyszy, nic nie widzi. Jurusiowi się już wymsknęło Arschloch (takie tam sobie niemieckie wyzwisko) i też mu chcial już przytrąbić, bo trzeba przecież warchoła wychować.
„Zostaw, przecież to moment, a my mamy wolne, gdzie się spieszysz?”
Ciężarówka wreszcie przejechała, trzy samochody przed nami, włącznie z panem wpychaczem, szybko zostały skierowane w różne miejsca i już my byliśmy na wadze.
„Kuchenka”
„W lewo, przed żółtym kontenerem”.
Jurek wjechał łukiem na teren, zatoczył koło i podjechał tyłem do wskazanego miejsca, metr obok pana wpychacza.
„Tylko nic nie mów!” – ostrzegłam. Przed nami stały kosze kontenery, posegregowane na kuchenki, media, kable, pralki itd.
Pan już swój śmieć wyładowywał – a miał więcej niż ta widoczna kuchenkę.
„Guten Morgen” – powiedzieliśmy sobie.
Ja jestem kobieta pracująca, żadnej pracy się nie boje… ale płytę niech Jurek niesie – pod brzegiem klei się pasek 16 letniego tłustego brudu, beeeee. Złapałam torbę kabli i lampę, którą nam sąsiedzi przy okazji wywozu podrzucili.
Płyta nie problem, piekarnik jest gorszy… niewygodny.
„Czy pomóc panu?” słyszałam za plecami słowa pana wciskacza.
„O, dziękujemy bardzo, ale jestesmy w dwójkę, damy rade”. No… widocznie taki niedobry ten pan jednak nie jest…
Migiem pozbyliśmy się naszej przeszłości kuchennej w róg kontenera.
„A możemy panu pomóc?” zaoferował Jurek. Ale pan też już był prawie gotowy.
O, i stary telewizor jeszcze miał – era kineskopów się kończy, my już żadnego nie mamy.
Jeszcze krótka rozmowa:
„2 Euro mi dali za kuchenkę przy wjeździe, też dostaliście? Nie wiem za co”
„Nie, nam nic nie dali, Ale to fajnie.”. Potem myśleliśmy, że może za złom, kij wie, ale jak dają, to się bierze.
Życzyliśmy sobie jeszcze miłego dnia i nasze wspólne minuty z panem wpychaczem się zakończyły.
Nie zawsze należy kogoś oceniać zaraz po pierwszym ważeniu 🙂
Niezależnie od sytuacji, na uprzejmości nie stracisz nigdy.